Wszystkie wpisy kategorii: Lifestyle

Rendez vous Paris. Poznajcie Paryż.

Przed wyjazdem do Paryża zderzałam się z wieloma opiniami, które często były nieprzychylne albo pozbawione jakichkolwiek emocji. Mimo wszystko, mój entuzjazm utrzymywał się na wysokim szczeblu i wcale nie chciał zmaleć. Od zawsze chciałam zobaczyć Paryż. Byłam ciekawa jakie jest społeczeństwo francuskie, co dobrego serwują na talerzach i czy wieża Eiffla robi wrażenie „na żywo”. Moja radość sięgnęła zenitu, gdy ostatniego marca, w swoje urodziny, otrzymałam w prezencie…podróż do Paryża!

Pakowanie

Ekscytacja dopadła mnie podczas pakowania. Paryż kojarzy mi się z dobrym ubiorem, starannym doborem dodatków, dlatego wiedziałam, że spakowanie walizki zajmie mi nieco więcej czasu niż zwykle. Na pomoc przyszły mi organizery – wodoodporne worki, dzięki którym w naszej walizce zapanuje porządek. Świetna sprawa! Wreszcie pozbyłam się tandetnych reklamówek, w którym przechowywałam bieliznę, buty, biżuterię etc. Totalnym hitem stał się dla mnie worek na brudną bieliznę z dodatkowym haczykiem, który umożliwia powieszenie go np. w hotelowej łazience. Nic się z niego nie wysypie, dzięki temu, że jest zapinany na zamek błyskawiczny. Worków nie sposób pomylić, bo każdy sygnowany jest skórzaną etykietą-obrazkiem do czego służy. Organizery znajdziecie na stronie pakownie.pl.

Walizka spakowana, a więc czas na Paryż!

Paryż przywitał nas upalną pogodą. Trochę obawiałam się wysokich temperatur w mieście, ale tutaj skwar nie był odczuwalny. Wręcz przeciwnie, piękna pogoda zachęcała, aby z miasta czerpać tyle ile się da.

Już pierwszego dnia przekonaliśmy się, że Paryż to nie tylko przepiękna architektura, ale również cudowni ludzie. Obawiałam się, że po zamachach terrorystycznych, które miały miejsce we Francji nie tak dawno, ludzie będą bardziej wycofani, ostrożni. Nic bardziej mylnego! Francuzi spędzają czas po swojemu. Parki czy ogrody są wypełnione rodzinami i grupkami znajomych. Ludzie biesiadują na kocach, zajadając się bagietką, świeżymi owocami, popijając wino. Uśmiech nie znika z ich twarzy. A my, zachęceni taką formą spędzenia wolnego czasu, wybraliśmy się na szybkie zakupy w poszukiwaniu dobrych serów, pieczywa, wina i innych dodatków, aby spokojnie rozłożyć się na trawie. Tak nam się spodobało, że piknikowaliśmy każdego dnia.

Ale pikniki to nie wszystko. Włóczenie się do późnych godzin nocnych po wąskich uliczkach, picie kawy w klimatycznych kawiarniach na rogu ulic czy kibicowanie Francji podczas meczu we włoskim barze – bezcenne. Uwielbiamy zwiedzać, ale jest to zwiedzanie „po naszemu” – czyli wtopienie się w emocje miasta, skosztowanie życia mieszkańców, bez pośpiechu za przewodnikiem z parasolką i bez stania w długich kolejkach. Oczywiście odwiedziliśmy ikony Paryża jak Notre Dame, Łuk Triumfalny czy Wieżę Eiffla – ale równie ciekawe były spacery wzdłuż Sekwany czy smakowanie madeleine siedząc na skraju fontanny. Jeśli nie macie dużo czasu to polecamy tzw. tourist bus – taki autobus bez dachu przewiezie Was po całym mieście ukazując ważne turystyczne miejsca, można wysiadać na przystankach i po zwiedzeniu atrakcji wsiadać do kolejnego busa. Busy te jeżdżą regularnie i pozwalają zaoszczędzić dużo czasu.

Jedz mało, a dobrze . Butelkę wina zabieraj wszędzie.

Już wiem, dlaczego Francuzki mają idealne figury. One celebrują jedzenie. Na ich talerzu znajdziemy małe porcje wysmakowanych potraw. Do tego, nie podjadają czekoladowych batonów, tylko trzymają w ręce pudełko ze świeżymi truskawkami, które kupiły na straganie nieopodal. Wniosek jest jeden-jeśli chcesz schudnąć to jedź do Paryża. Kultura jedzenia jest diametralnie inna w porównaniu np. do Włoch. We Włoszech ciągle się je. Pizzę zagryza się lodami, lody ciastkiem z kremem pistacjowym, a w międzyczasie robi się miejsce na pastę z sosem na bazie śmietany i oliwy.

Picie wina jest za to totalnie różne od „kultury” picia alkoholu w Polsce. We Francji pije się wszędzie, od południa do późnej nocy. Do obiadu zamawiamy obowiązkowo karafkę wina. W torbie piknikowej zawsze znajdzie się miejsce na butelkę wina. Popołudnie nad Sekwaną? Również w towarzystwie wina. I o dziwo, nikt się nie zatacza, nie robi awantur, po nikim nie widać, że kilka minut wcześniej spożywał alkohol. Jest tu po prostu inaczej niż o tej samej porze w nadbałtyckim kurorcie…

Architektura przez wielkie „A”

Gdziekolwiek się nie zatrzymamy, tam możemy zobaczyć piękną, francuską kamienicę. Cieszą oko na każdym kroku. Nawet metro zachwyca. W Paryżu stacje są wykafelkowane małymi, białymi a’la cegiełkami. Nawet nie chcę myśleć ile zajęło położenie kafelek na takiej powierzchni, ale efekt jest fantastyczny. Podoba mi się tym bardziej, że bardzo podobne kafelki mamy w kuchni 🙂 Teraz będą przywoływać paryskie wspomnienia, a nie tylko skandynawskie inspiracje…

W ostatni dzień pojechaliśmy do galerii Lafayette. Skuszeni fotografią, którą znaleźliśmy w przewodniku, musieliśmy tam pojechać. I słusznie, bo takiego widoku się nie zapomina. To najsłynniejszy, paryski dom handlowy, który ozdobiony jest podniebną kopułą. Ciekawostką jest, że galeria, jako instytucja prywatna, ma swoją straż pożarną! Dodatkowo, każde piętro galerii ma swój sejf, a dzienny utarg to około 4 miliony euro…

My trafiliśmy do galerii podczas trwania wyprzedaży. Jeśli myślicie, że kolejki do Zary to coś niebywałego…zobaczcie co się działo w paryskiej galerii.

Elegancka biel&czerń

Paryż to doskonałe miejsce na zrobienie kilku zdjęć. To niezapomniana pamiątka, dlatego na sam koniec zapraszam Was do obejrzenia mini sesji, z której zdjęcia na pewno znajdą swoje miejsce w ramkach w domu… 🙂

Jestem ciekawa czy mieliście okazję zobaczyć Paryż? Jak Wam się podobał? A może marzycie o podróży do Paryża? Dajcie znać jak podoba Wam się relacja z tego miejsca 🙂

MEETBLOGIN 2018, czyli najlepsze spotkanie blogerów wnętrzarskich

Coroczne spotkanie blogerów wnętrzarskich – MEETBLOGIN 2018 – zaliczone! W ramach Lodz Design Festival miałyśmy okazję kolejny raz uczestniczyć tym spotkaniu. Organizatorka – Ula ( Interiors design blog) – stanęła oczywiście na wysokości zadania. W piątek o 12.00 wybiła godzina zero. Standardowo, zajęłyśmy „nasz” stolik. W grupie siła, więc niezmiennie, przez 3 dni, pracowałyśmy przy jednym blacie z: Izą (Lovely Place), Olgą (Lovely Place), Martą (Jasmine Home), Monika (My little nest). Jesteście ciekawi szczegółów? Wieeem, że jesteście!

Piątkowe spotkanie rozpoczęłyśmy z marką Barlinek. Barlinek przygotował dla nas warsztaty Taste of life! Po zdjęciach pewnie domyślacie się, co robiłyśmy… Tak, tak… własnoręcznie robiłyśmy praliny. Zapach czekolady unosił się i mobilizował, aby zrobić najpiękniejsze czekoladki świata, a na sam koniec schować do złotego pudełka i zawiązać wstążką. Potrzebna była duża dawka cierpliwości oraz precyzji…i bez wątpienia opanowanie, żeby nie zjeść pralin podczas warsztatów, tylko godnie dowieźć je do domu.

Kolejnym punktem w naszym programie były warsztaty zorganizowane przez markę Markslojd, poprzedzone inspirującym wykładem Anny-Marii na temat skandynawskiego dizajnu.
Naszym zadaniem było spersonalizowanie lampy-gwiazdy. Postanowiłyśmy zadziałać grupowo i przyozdobiłyśmy lampę m.in. naszymi podpisami.

Piątek zakończyłyśmy kuratorskich zwiedzaniem wystawy. Hasłem LDF były „Refleksje„. Bez wątpienia eksponaty, które widzieliśmy zmusiły nas do przemyśleń. Wystawa była szokująca i na pewno długo będziemy o niej pamiętać.

Kolejny dzień również nie pozwolił nam się nudzić nawet przez minutę. Na początek wykład Dagmary Jakubczak nt. cybernetyki charakterów. Dagmara to mówczyni, której można słuchać godzinami! 

Później było bardzo kreatywnie, a to za sprawą warsztatów zorganizowanych przez markę TGhome. Marka słynie z przepięknej ceramiki, dlatego naszym zadaniem było stworzenie aranżacji stołu w określonym temacie. Naszemu „stolikowi” przypadło wcale niełatwe zadanie, bo wylosowałyśmy temat „The Great Gatsby – bankiet”. 

Nie było ani chwili wytchnienia, bo czekały na nas kolejne warsztaty. Naszym zadaniem było zaprojektowanie kolekcji kafelek wraz z marką Paradyż. Postawiłyśmy na minimalizm, proste formy, biel i złoto. Nieskromnie napiszę: wyszło bosko!

Po wyczerpującym, ale jakże kreatywnym dniu, spokojnie zasiadłyśmy, aby wysłuchać kolejnego wykładu Dagmary z bloga Forelements nt. „Sztuka codzienności – inspiracje dla domu czerpane z otoczenia” z udziałem marki Purmo.

W niedzielę wstałyśmy już trochę zmartwione, bo przed nami był tylko ostatni dzień MEETBLOGIN, a to oznacza kolejny rok wyczekiwania na tak świetne spotkanie. Ubrałyśmy się, zjadłyśmy pyszną jajecznicę i pobiegłyśmy do sali. A tam czekali na nas reprezentanci marki Rosenthal. Przed nami stały białe figurki przedstawiające anioły, a naszym zadaniem było ich pomalowanie. To nie było proste zadanie! Znowu musiałyśmy włączyć high level cierpliwości i precyzji. Dziewczyny szalały z kolorami, a my z Mamą zachowawczo użyłyśmy szarości i pudrowego różu…

Jeśli myślicie, że to koniec warsztatów i że malowanie po porcelanie jest najbardziej wymagające, to muszę wyprowadzić Was z błędu. Kolejny punk to origami, a instrukcje dawała nam Magda z Dekorujonline. To był dopiero test! Samo wycinanie formy było ciężkie, ale gdy przyszło do sklejania…dali radę tylko ci najwytrwalsi. Każdy był tak skupiony, że rozmowy przy stole były ograniczone do minimum. Czasem tylko w tle słychać było pochodne „kurki wodnej”… 🙂

Trzydniowy pobyt w Łodzi zakończyłyśmy wykładem Oli Munzar pt. „Papier-nożyce-kamień. Utarte ścieżki w postrzeganiu materiałów i jak z nich zejść.” Pomimo późniejszej pory i perspektywy, że przed każdym dłuższa droga do domu-sala była pełna. Każdy wsłuchiwał się w przekaz wykładu.

Na sam koniec jeszcze raz chciałybyśmy podziękować Uli za zaproszenie oraz perfekcyjną organizację całego wydarzenia. Z roku na rok jest lepiej! Aż trudno sobie wyobrazić, co czeka nas za kolejne 12 miesięcy.
Dziękujemy również sponsorom, dzięki którym przeładowane i zapakowane pod sam sufit w samochodzie, wracałyśmy do domu.
Podziękowania należą się także Karolinie Grabowskiej (Kaboompics, która uchwyciła najlepsze momenty na zdjęciach. Wszystkie fotografie, które wykorzystałam w poście są jej autorstwa.

Minimalizm: tradycyjny czy totalitarny? Do której grupy należysz?

Od kilku lat obserwuję modę na minimalizm. Poradniki piętrzą się na sklepowych półkach i krzyczą do nas nagłówkami typu: Zredukuj swoją szafę lub Potrzebujesz tylko 2 par spodni i 3 koszule. Nie mogę opisać słowami… jak bardzo to do mnie nie przemawia.

Wydaje mi się, że samo pojęcie „minimalizm” zyskało przynajmniej dwa odłamy. Mianowicie, wyróżniłabym minimalizm tradycyjny oraz totalitarny. Czym one się różnią? Do której grupy się zaliczam? A może nie mam nic wspólnego z popularnym ostatnio minimalizmem? 

Kiedyś nikt się nie zastanawiał nad formą minimalizmu. Ludzie dzielili się na tych, którzy mają mało rzeczy i na tych, którzy się nie ograniczają w pozyskiwaniu nowych dóbr. Obecnie sprawa się skomplikowała. A to wszystko za sprawą dwóch (mam wrażenie-wojujących ze sobą) grup.

Minimalizm tradycyjny to ten, który znamy od lat. W tej grupie są osoby, które nie lubią gromadzić bibelotów, ubrań i innych, wszelkiego rodzaju pierdół (potocznie nazywanych gadżetami). Drugi team jest bardziej restrykcyjny. Filozofia minimalizmu totalitarnego zakłada ciągłe dążenie do ograniczania się pod względem ilości. Bardzo popularne są akcje, których celem jest pozbycie się np. ubrań, tak aby cała garderoba składała się z max. 30 sztuk. Motto jest proste: maksymalnie ogranicz swój pociąg do ubrań, mebli, bibelotów, gadżetów etc.

Przerażeni? Ja tak. Szczególnie, gdy podpatruję wszystkie tego typu „ograniczające” akcje w mediach społecznościowych. Patrząc na moje upodobania przez pryzmat minimalizmu totalitarnego, spokojnie mogę stwierdzić, że żadna ze mnie minimalistka. Mało tego, uciekam od takich akcji daleko, aby przypadkiem w zasięgu mojego wzroku nie pojawiła się publikacja zachęcająca do tak drastycznych zmian.

Z drugiej strony, nie gromadzę rzeczy. Tutaj dobrym przykładem jest moja garderoba. Chyba nie jestem typową kobietą, bo z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, że ja zawsze mam się w co ubrać. Czy to oznacza, że moja szafa zajmuje jeden wielkich pokój i można w niej znaleźć 40 sukienek czy 50 par szpilek? Nie! Ale mam dwie zasady: lubię mieć wybór, dlatego w swojej garderobie mam kilka par szpilek, nie ograniczam się do jednej pary adidasów, mam z 10 sukienek letnich i kilka par spodni. Lubię też torebki i nie wstydzę się, gdy dobieram je do każdej stylizacji a nie biegam po mieście z jedną sztuką przez kilka lat. Druga kwestia to porządki. Średnio 3 razy do roku robię gruntowny przegląd szaf. Jeśli w czymś nie chodziłam w poprzednim sezonie to nie ma zmiłuj- taka rzecz wylatuje z mojej garderoby na zawsze. 

Jest jednak coś co nie przechodzi przez moją selekcję NIGDY. Co to takiego? Książki. Lubię jak się piętrzą na regale i nie wyobrażam sobie, żebym miala się ich pozbyć. Każda z pozycji, która leży na półce łączy się z jakąś historią. Jedną zabrałam na wyczekane wakacje, drugą czytałam podczas pisania pracy magisterskiej, a jeszcze inną kupiłam, gdy czekała mnie długa podróż pociągiem. Mam do nich sentyment. Usprawiedliwiam się tym, że czasem jestem „przyjacielską biblioteczką”, bo znajomi chętnie przypatrują się zbiorom i pożyczają książkę.

Minimalizm? Hit czy kit? Lubicie kontrolować ilość rzeczy w szafie czy macie naturę zbieracza? Uważacie, że faktycznie obecnie mamy do czynienia z dwoma odłamami minimalizmu, a może to tylko brednie i tak na prawdę nie widzicie różnicy pomiędzy tym co było kilka lat temu? Dajcie znać, do której grupy się zaliczacie!

Ściskam!

Marzec w obiektywie. 03/2018

Każdego roku wyczekuję aż rozpocznie się marzec. Kojarzy mi się on z początkiem wiosny, zrzuceniem ciężkich, zimowych ubrań, a także z naszymi urodzinami. Bowiem zarówno Mama jak i ja świętujemy w marcu. Z tą różnicą, że Mama ten okres rozpoczyna (zodiakalna rybka), a ja kończę (baran ze mnie:)) W tym roku marzec okazał się dość intensywny. Wyjazdy, spotkania ze znajomymi, nawet na blogu pojawiło się aż 6 wpisów. To co? Jesteście ciekawi, co się działo w marcu?

W pierwszej połowie miesiąca pojechałyśmy do Poznania na targi wnętrzarskie. Mnóstwo wystawców, pięknych mebli, uroczych dodatków i energetycznych spotkań. Miałyśmy okazję zobaczyć nowe kolekcje marek, które dostępne będą na rynku dopiero za kilka miesięcy. I juz teraz możemy Wam zdradzić, że w sklepach znajdziecie na prawdę świetne rzeczy.

Ale od początku. W Poznaniu spędziłyśmy aż 3 dni. Podróż ze Śląska nie należy do krótkich, ale ten kto nas zna ten wie, że przemieszczanie się nie stanowi dla nas problemu. Raz dwa pakujemy walizki i wybywamy.
Do Poznania jechałyśmy w 3, razem z Zoyką i również w tym składzie zakwaterowałyśmy się w apartamencie na starym mieście. Rozmawiałyśmy do późna, zajadając pyszne ciasto marchewkowe, którym ugościła nas Zoyeczka 🙂
Kolejny dzień rozpoczął się intensywnie. Z samego rana wyruszyłyśmy na targi, aby pojawić się na śniadaniu prasowym, aby porozmawiać z dyrektorami imprez : Natalią Tarachowicz (Home Decor), Małgorzatą Czubak (Arena Design), Józefem Szyszką (Meble Polska). Potem czekało na nas bieganie po stoiskach w poszukiwaniu inspiracji. Późnym popołudniem wróciłyśmy do pokoju, ale tylko na chwilę, bo w planach miałyśmy Domówkę organizowaną przez markę VOX.

Drugi dzień rozpoczął się także w biegu. Tym razem, śniadanie prasowe marki Black Red White i odwiedzanie kolejnych stoisk. Klasycznie, stoisko Belldeco ugościło nas rześkim prosecco i przemiłym towarzystwem. Atrakcją były dla nas warsztaty z zapachu prowadzone przez jedynego, polskiego senseliera- Martę Siembab. A wszystko działo się w stresie strefie blogerów wnętrzarskich Bloggers Zone. Dziewczyny jak zawsze dały radę i urządziły przestrzeń wedle najnowszych trendów. Ula, Dagmara, Kasia, Ania, Marta – świetna robota! 

Drugą noc w Poznaniu spędziłyśmy w innym miejscu. Nie byłoby w nim nic spektakularnego, ale antresola, jak i sam układ małego mieszkania urzekł mnie do potęgi! Cała przestrzeń została urządzona w przytulnym klimacie w towarzystwie cegły, drewna i jasnych kolorów. Niestety nie zobaczycie tego na zdjęciach, ale łazienka została ukryta za przesuwnymi drzwiami, a jej środek na pierwszy rzut oka był bardzo minimalistyczny. Jednak pod płytami skryły się pojemne szafki, które nie zabierały miejsca. A Wy jesteście zwolennikami antresoli? Macie je w swoich domach?

Nie mogło zabraknąć urodzinowej Mamy 🙂 

Jezeli szukacie miejsca w Katowicach, gdzie można dobrze zjeść i nacieszyć oko, to właśnie znaleźliście. Cztery kąty i smak piąty to miejsce, w którym zjecie pyszny lunch, spotkacie się ze znajomymi, skosztujecie pysznego deseru. Polecam! 

A teraz hit marca! Obudowa na laptopa, w formie naklejki, która może być także kompatybilna kolorystycznie z etui na telefon. Oprócz klasycznych marmurków, czy motywu dżungli, w mojej kolekcji znalazła sie także różowa, kwiatowa, w totalnie wiosennym klimacie. Sami zobaczcie…lubicie takie gadżety ( bądź co bądź- funkcjonalne, bo chronią sprzęt:)) czy nie zwracacie na takie rzeczy uwagi? Dla chętnych – tutaj możecie je zamówić Caseapp KLIK.

W marcu udało mi się złapać samolot do Palermo na Sycylii. Potrzebowałam kilku dni, aby naładować się energetycznie i wejść z przytupem w wiosenne obowiązki. Dobrze wiecie, że Italia to moja niezmienna miłość i zawsze, gdy tam jadę, to jestem pewna, że na miejscu zastanę pyszne jedzenie, świetną atmosferę i dobrą pogodę.

Nie będę Wam opowiadać, co warto zwiedzić, bo do bloga podróżniczego mi zbyt daleko, ale śmiało mogę Wam polecić stronę weekendowi.pl, gdzie znajdziecie cenne rady pt. co/gdzie/za ile. KLIK.

Będąc w Palermo, musiałam pojechać do Cefalu. To nadmorska miejscowość, do której warto się udać, tym bardziej, że pociągiem jedziemy niecałą godzinę. Widoki cudowne. Domyślam się, że w sezonie plaża jest tłumnie zajmowana przez turystów, natomiast o tej porze roku turystów praktycznie nie było. 

A co się działo na blogu w marcu? Sami zobaczcie, jeśli coś Wam umknęło. Teraz jest najlepszy moment, żeby nadrobić zaległości.

1.Moje TOP 9 przyjemnego podróżowania KLIK.

2. Relaks przy lampie – wiosenna odsłona mojego salonu KLIK.

3. Wielkanoc – moment przesilenia fizycznego czy rodzinny spokój? KLIK.

4. Moja słabość – gdy jeden kosz to zdecydowanie za mało KLIK.

5.Aranżacja pokoju dla dzieci KLIK.

6. Rozmowy (nie)kontrolowane. Sisters About ujawniają prawdę o sobie KLIK.

Moje TOP 9 przyjemnego podróżowania

Wiele osób mówi, że lubi wyjeżdzać na wakacje, ale nienawidzi się pakować. Całe szczęście nie mam z tym problemów i potrafię sprawnie spakować się na wyjazd. Nie zawsze tak było i wiele razy popełniłam kilka gaf, np. w podróż na Kretę zabrałam największą z możliwych walizek i spakowałam do środka wszystkie swoje letnie ciuchy. W rezultacie, prócz ciężkiej walizki, która była większa ode mnie, udało mi się wykorzystać 1/5 zabranych ubrań…

1.Zabieram maksymalnie mało ubrań, aby zmieścić się do bagażu podręcznego, który mogę zabrać na pokład samolotu.

Bez znaczenia, czy pakuję się na dwa dni czy 8, zawsze staram się zmieścić do małej walizki. Gdy wyjeżdżam na dwa tygodnie, również zabieram minimalną ilość ubrań. Jak to zrobić? Wystarczy przed wyjazdem dobrze zaplanować, co chcemy zabrać. Najłatwiej jeśli będziemy trzymać się jednej gamy kolorystycznej, wówczas mamy gwarancję, że każda rzecz zmiksowana z drugą będzie do siebie pasować. Staram się nie brać np. ulubionej różowej bluzy, jeśli wiem,że wyłącznie do jednej pary jeansów będzie mi pasować.

2. Podróżuję najczęściej w adidasach.

Dlaczego? Po pierwsze, buty sportowe to must have nawet podczas biznesowych wyjazdów. Wieczorne zwiedzanie albo przeprawa przez pół miasta jest o wiele wygodniejsza w adidasach. Po drugie, obuwie sportowe zajmują zwykle najwięcej miejsca walizce, więc wolę je mieć na sobie, a wolne miejsce w walizce spożytkować na dodatkową parę spodni.

3. Zawsze zabieram szpilki.

Nieważne czy to wyjazd służbowy czy przeprawa przez Maroko – zawsze jedną parę szpilek muszę mieć w torbie. Czasem wypadają nam niezapowiedziane kolacje, bankiety, koncerty. A kobieta od razu ma +10 punktów, gdy założy szpilki nawet do zwykłych jeansów. Przynajmnie taka kobieta, która uwielbia obcasy 🙂

4. Zabieram tylko najlepsze kosmetyki.

Porównując kosmetyczki koleżanek, mogę śmiało stwierdzić, że i tak nie mam ich zbyt wiele. Jednak mimo to, ograniczam ich ilość do minimum i zabieram tylko te, które lubię najbardziej. Jeden podkład, bronzer, paletka cieni, tusz do rzęs, szminka, błyszczyk to wystarczy! Dodatkowo, nie ruszam się bez Nuxe (TUTAJ go polecałam KLIK). To suchy olejek do ciała, który świetnie mieni się na skórze nie tylko odbijając promienie słoneczne, ale również podczas wieczornej kolacji. Nie zapominam także o higienie i w bocznej kieszonce torebki mam zawsze żel lub chusteczki antybakteryjne.

5. Używam wersji MINI.

Ulubiony szampon przelewam do przezroczystych buteleczek (100ml), a krem przekładam do mniejszego opakowania. Dzięki temu nie tylko nie mam problemu wybierając bagaż podręczny ( w takim bagażu jest limit na przewożenie płynów; max 100ml na jedną buteleczkę), co więcej zyskuję miejsce w walizke. Podobnie z demakijażem. Wybieram chusteczki do demakijażu a waciki wraz z płynem miceralnym zostawiam w domu. Co jeszcze? Mini pasta do zębów, odżywka do włosów etc. Dobrze, że artykuły „do samolotu” są łatwo dostępne i znajdują się na jednej półce w praktycznie każdej drogerii.

6. Torebka

Na podróż wybieram plecak lub większą torebkę. Ważne, aby pomieściły ksiażkę, dokumenty, pomadkę nawilżającą czy telefon. Ale nie zapominam o mniejszych torebkach, które łatwo upchać w walizce, a potrafią dopełnić stylizację.

7. Maluję paznokcie lakierem hybrydowym.

Aktualnie nie wyobrażam sobie życia bez hybryd, które wprost uwielbiam. Ale swego czasu praktykowałam wyłącznie, gdy wybierałam się w podróż. To niesamowity komfort, gdy zapominasz o malowaniu paznokci na 2 tygodnie. Nie stresujesz się, że na płytce paznokcia zrobi się odprysk ani nie marnujesz czasu w przerwie na lunch na zadbanie o swój manicure.

8. Organizacja w kosmetyczce.

Wyznaję zasadę grupowania przedmiotów. Nie lubię wrzucać wszystkiego chaotycznie do walizki. Zaplątany zasilacz od laptopa pomiędzy prostownicą a paczką chusteteczek to nie na moje nerwy. Mam dwie większe kosmetyczki. W jednej przechowuję elektronikę ( ładowarki, powerbanki, dodatkowe wtyczki, pendrive etc.) a w drugiej kosmetyki. Mam też przezroczystą saszetkę, gdzie przechowuję leki (tabkletki przeciwbólowe, na gardło, coś na przeziębienie, witaminy etc.). To również wymóg na lotnisku, aby w łatwy i przyjemny sposób przejść kontrolę bezpieczeństwa.

9. Jestem przygotowana na każdą pogodę.

Zależy kiedy wybieramy się w podróż, ale polecam zawsze być przygotowanym na zmianę pogody. Pamiętam jak bedąc w Mediolanie, gdzie każdego dnia było 16-17 stopni, jednego dnia spadła drastycznie temperatura do 7. Nie pomagał też silny wiatr oraz deszcz. Ratowałam się jak mogłam, nawet kupiłam grube skarpety i longer, aby ubrać się „na cebulkę”. Teraz bez wahania wrzucam do walizki lekką czapkę, szal którym mogę „przykryć się” w samolocie, okulary słoneczne (nawet, gdy zapowiadają deszcz), a także wspomniane wcześniej longery, czyli cienkie bluzki z długim rękawem, które swobodnie mogę ubrać od sweter.

A wy macie swoje sprawdzone sposoby, aby podróżować komfortowo? A może nie zwracacie uwagi na ilość walizek i pakujecie wszystko tak, aby czuć się komfortowo i mieć możliwosć dużego wyboru ubrań oraz dodatków? Dajcie znać 🙂

ROZMOWY (NIE)KONTROLOWANE. Sisters About ujawniają prawdę o sobie.

Zawsze akcentujemy jak bardzo jesteśmy podobne. Lubimy pokrewne wnętrza, kupujemy identyczne ciuchy, śmiejemy się z podobnych rzeczy. Ale nie zawsze jest tak kolorowo. Są kwestie, które nas diametralnie dzielą. Serio. Tych różnic nie da się przeskoczyć. Jedne są zabawne, drugie irytujące. Przygotowałyśmy dla Was 4 tematy z serii ROZMÓW (NIE)KONTROLOWANYCH. Luźne dialogi, które pokazują nasze prawdziwe oblicze. Sami zobaczcie…

Skarpety – wojskowa precyzja czy artystyczny nieład?

Ewelina: Pamiętam jak byłaś nastolatką i wiecznie szukałaś skarpetki do pary…
Marcelina: Mamo, minęło ile? 10 lat? I tu się nic nie zmieniło!
E: Żartujesz? U mnie zawsze skarpety są poskładane.
M: U mnie też są poskładane, ale w kulki.
E :Pamiętam jak raz otworzyłam Twoją szafę. Tam nie tylko skarpety były „w kulkę”.
M: Tak! Też to pamiętam. Wmawiałam Ci kiedyś, że to tylko artystyczny nieład i dzięki temu wyrażam siebie.
E: I z tego co widzę, dalej wyrażasz siebie…
M: Nie wiem po kim to mam…Ale już straciłam nadzieję, że cokolwiek w mojej szafie będzie tak idealnie ułożone jak Twoje skarpetki. 
E: Nie przesadzaj, czasem masz porządek.
M: Tak, przez chwilę. Do momentu, gdy nie otworzę szafy i nie zacznę się zastanawiać w co się ubrać. Dziwnym trafem, łatwiej mi przeglądać ubrania, gdy przelatują obok i lądują na podłodze…Mało tego! Ty dzień wcześniej jesteś w stanie przygotować ubrania, w których wyjdziesz następnego dnia. U mnie to nie przejdzie. Nawet jeśli to zrobię, to rano wstanę i uznam, że mam ochotę założyć coś zupełnie innego…
E: Z Ciebie to jest artystka…

Kremowa inwazja vs. ciasteczkowy potwór

Marcelina: Dla Ciebie Mamo ciasto ma sens jak jest z dodatkiem kremu.
Ewelina: Bezy, ptysie, eklerki, torty…Mhhmmm
M: W cukierni zachowujesz się jakbyś podejmowała życiową decyzję. 
E: Nie każdy ma takie dylematy jak ty: pączek z różą czy czekoladą.
M: Nie mów, bo serniczkiem nie pogardzę…
E: Widocznie swój limit kremów już wykorzystałaś. Pamiętam, że jako dziecko wyczekiwałaś urodzin, bo zawsze był tort. A z tortów wyjadałaś sam krem. Mało tego, jak już kremu nie było, to potrafiłaś wziąć kostkę masła i zjeść. Musiałam Cię kontrolować, żebyś nie wyjadła wszystkiego.
M: Coś w tym jest! Bo teraz, gdy jem tort to najbardziej lubię biszkopt!
E: Dobrze, że dalej pieczesz swoje kremowe ciasta, a nie przerzuciłaś się na sam biszkopt z owocami…Przynajmniej sobie pojem…

Upadły kwiat vs. ogrodnik amator

Marcelina: Ugotuję, ciasto upiekę, pranie zrobię, posprzątam…ale o kwiatka nie zadbam.
Ewelina: Nie jestem wybitnym ogrodnikiem, ale nie znam drugiej takiej, co tak wykończy każdą roślinę.
M: Ale się staram…
E: Jak ktoś się stara to kwiaty podlewa…
M: Ale ja podlewam! Pamiętasz jak mocno podlewałam sukulenty? Aż zgniły.
E: Zawsze byłaś skrajna. Albo podlewasz za bardzo albo nie podlewasz wcale.
M: Mhmm…
E: Pamiętam jak raz przyszłam i zauważyłam, że znowu wykończyłaś wszystkie rośliny w mieszkaniu. A ty z euforią pochwaliłaś się, że jedną sztukę na balkonie uratowałaś. Spojrzałam na balkon i faktycznie przez kilka sekund podziwiałam to cudo…aż się nie zorientowałam, że to sztuczny kwiat…
M: Z roślinami u mnie kiepsko…ale czasem potrafię się poświęcić. Przypomnij sobie historię jednego kwiatka. Pilea, którą przywiozłam z Wrześni w małym woreczku od Marty. Przez całą drogę w pociągu uważałam, żeby nic jej się nie stało.
E: A ja o nią zadbałam już na miejscu. Wniosek? Musimy działać w duecie!:) Podobnie jest, gdy wyjeżdzasz na wakacje. Zamiast chociaż przed wyjazdem wysilić się i podlać kwiaty, to ty zostawiasz je już przesuszone.
M: …bo wiem, że przyjdziesz i je podlejesz. To tak odnośnie działania w duecie:) 

Filiżanka vs. kubek

Marcelina: Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego zawsze w prezencie chcesz kubek, a pijesz kawę z filiżanki?
Ewelina: To proste. Kubki kolekcjonuję, a filiżanek używam. 
M: Ale kubki są wygodniejsze, często bardziej pojemne. Zdecydowanie wolę kawę pić z kubka.
E: A ja lubię wypić kawę z klasycznej, białej filiżanki i podziwiać kolekcję moich kubków.
M: Przypomina mi się kwestia z butami. Ja też wolę chodzić w jednych, a gromadzić w szafie nowości. 
E: Coś jednak mamy ze sobą wspólnego. Lubimy gromadzić ulubieńców i ich podziwiać.
M: Mamo, ale to głupie… Ha, ha, ha…

Teraz wiecie o nas nieco więcej niż wcześniej. Jesteśmy ciekawe do kogo Wam bliżej? Do kremowej Eweliny czy biszkoptowej Marceliny? A może bliższa jest Wam wojskowa precyzja Eweliny albo artystyczny nieład Marceliny? To co? Kto jest w #TEAMEWELINA a kto w #TEAMMARCELINA

Zarządzanie sobą w zmianie – szybka adaptacja do zmian

Zmiana. Większość z nas dostaje gęsiej skórki na samą myśl o niej. Są też tacy, którzy czują delikatną ekscytację przed tym co „nowe, niepoznane”. 

Czym jest zmiana? Dla jednych szansą, na drugich zagrożeniem albo koniecznością. Często wydaje nam się, że znamy konsekwencje, że wiemy co nas może czekać, ale gdy TA ZMIANA właśnie się ziszcza nierzadko wpadamy w panikę.

20, 30 lat temu zmiana była jeszcze mniej pożądana. Kończąc szkołę otrzymywało się zatrudnienie w jednej firmie i często doczekiwano się emerytury w tej samej placówce. Podobnie z mieszkaniem. Ludzie urządzali się „na zawsze”.  Dbali o to, aby meble, które kupują były ponadczasowe i solidne. Domy budowało się z myślą, że kolejne i jeszcze następne pokolenie będzie je użytkować. Nie mówiło się dużo o zmianach. Liczyła się stabilizacja.

A jak to wygląda dziś? Wydaje mi się, że społeczeństwo wymaga od nas szybkiej adaptacji do zmian. Częściej zmieniamy pracę, a co za tym idzie miejsce zamieszkania, które powszechnie jest powiązane z nowym stanowiskiem. Nie przywiązujemy się aż tak do rzeczy jak poprzednie pokolenia. Wynika to także z większej dostępności do dóbr. Nie musimy godzinami stać w kolejkach, aby kupić nową lampę czy biurko.

Mimo wszystko, są osoby, które ze zmianą radzą sobie lepiej, ale jest też grupa, której doskwiera stres, smutek, złość. Jak sobie z tym radzić? 

Po pierwsze, zaakceptuj zmianę. Zmiany są nieuniknione i jeśli mamy z nimi do czynienia, to dla nas samych będzie lepiej, gdy szybciej się z nimi pogodzimy i zaczniemy działać zgodnie z nową rzeczywistością.  Po drugie, zacznij myśleć pozytywnie. Roztaczanie czarnych scenariuszy w niczym nam nie pomoże. Nawet jeśli np. zostaliśmy zmuszeni do zmiany pracy, to koncentrujmy się na plusach (nowe znajomości, wyższa płaca, pozyskanie nowych umiejętności, większe możliwości rozwoju). Po trzecie, zadbaj o siebie. Jeśli zmiana bezpośrednio cię dotyka nie możesz pomijać w tym procesie siebie. Wracając do przykładu z nową pracą: kup nową marynarkę, zafunduj sobie domowe spa, postaraj się, aby do biura wchodzić z uśmiechem. Jeśli będziesz szczęśliwa, zaczniesz zarażać pozytywną aurą resztę zespołu, a zatem wasza praca będzie przyjemniejsza i przyniesie efekty.

Co sądzicie o zmianach? W jakiej grupie jesteście? Boicie się wejścia w inną, nową rzeczywistość, a może wciąż wyczekujecie zmian w życiu prywatnym, zawodowym? Pamiętajcie, że są zmiany, które przychodzą bez naszej wiedzy, ale są też takie, które sami możemy inicjować. Do tych drugich łatwiej się przyzwyczaić, ale trudniej rozpocząć. Może macie jakieś przykłady zmian z Waszego życia? Jak szybko przystosowaliście się do zmian? 

TOP 7 – KOSMETYCZNI ULUBIEŃCY #2

Gdy miesiąc temu publikowałyśmy nasze TOP 7 kosmetycznych ulubieńców miesiąca, trochę obawiałyśmy się Waszego przyjęcia. Wiodącym tematem zawsze były nasze wnętrza, a tu cały wpis poświęcony tematyce beautyTym większe było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że wpis bardzo Wam się spodobał! Cieszymy się, że możemy Was zainteresować również taką tematyką. W tym miesiącu nie mogłyśmy inaczej- ponownie przygotowałyśmy dla Was naszych ulubieńców, których udało nam się przetestować w ostatnim czasie. Gotowi?:)

BECCA Glow on the Kit

Przez kilka miesięcy odkładałam ten zakup. Było ciężko, bo koleżanka z pracy ( Zosiu-pozdrawiam!)  bardzo zachwalała rozświetlacz marki Becca. Niestety, cena była zbyt wysoka i zawsze decydowałam się na zakup czegoś innego. Jednak, gdy Zosia znalazła zestaw rozświetlający tej samej marki, tylko o mniejszej pojemności ( i w zdecydowanie lepszej cenie!) – musiałam kupić. Uwierzcie, nie miałam wyboru! W zestawie produkty są dwa. Pierwszy to rozświetlacz w płynie, którego odrobinę można dodać do samego fluidu. Dzięki temu cera stanie się bardziej promienna. Drugi-w formie prasowanej o zdecydowanie intensywniejszym pigmencie. Świetnie wygląda na policzkach 🙂 Must have po prostu…

ESTEE LAUDER Daywear Sheer Tint SPF15  Krem do twarzy

Nie jest tajemnicą, że od lat używam kremu Bambino. Dlatego, gdy w drogerii otrzymałam próbkę kremu marki Estee Lauder, to podeszłam do testowania bez emocji. Bardzo się zdziwiłam! Już po pierwszych minutach od aplikacji zauważyłam, że moja twarz wygląda inaczej. Wszystko dlatego, że to lekko koloryzujący krem, który oprócz nadania bardzo delikatnego kolorytu (idealny jako baza pod makijaż!) również nawilża skórę oraz chroni ją przed atakiem czynników zewnętrznych. Kolejnym plusem jest fakt, że produkt możemy kupić w mniejszym opakowaniu, więc i cena staje się bardziej przystępna.

TOO FACES Lip Injection Glossy

Błyszczyk dostałam od koleżanki. I nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że powiększa usta! Po aplikacji faktycznie usta są pełniejsze i dobrze nawilżone. Musiałam się przyzwyczaić do intensywnego mrowienia po nałożeniu produktu, ale warto! Naturalny kolor + efekt powiększenia ust – dla mnie nr 1 wśród błyszczyków.

ORIGINS Clear Improvement Mask Pod

Maska z węglem drzewnym usuwająca toksyny i zanieczyszczenia zatykające pory. Od jakiegoś czasu regularnie stosuję wszelkiego rodzaju maseczki, ale ta przebija wszystkie! Moja skóra jest rozjaśniona i wygładzona. Małe opakowanie produktu wystarczy na 3 aplikacje. Dostępne są różne rodzaje, ale dla mnie na ten moment węgiel jest numerem jeden.

YVES ROCHER Serum intensywnie ujędrniające

To ulubieniec Mamy! Serum napina skórę, działa przeciwzmarszczkowo. Codzienna aplikacja przynosi widoczne efekty. Co więcej, naukładanie serum jest banalnie proste, bo ma ono konsystencję fluidu, co znacznie ułatwia sprawę. Warto polować na promocje 🙂

ESTEE LAUDER Double Wear Stay-in-Place Podkład SPF 10

Tyle pochwał słyszałam na temat tego fluidu, że kilka miesięcy temu uległam presji i kupiłam Double Wear od Estee Lauder. Stosuję go wyłącznie na większe wyjścia, gdy wiem, że makijaż musi wyglądać idealnie przez kilka ( a nawet kilkanaście) godzin. Sprawdza się w 100%. Ładnie prezentuje się również na zdjęciach. Mam wrażenie, że nakładany jest wówczas efekt photoshopa 🙂 Niestety cena jest zaporowa, wiec nawet nie myślę o jego codziennym stosowaniu. Zwykle sięgam po podkład marki Revlon, ale gdy poświęcam na makijaż wiecej czasu, wówczas wybieram Estee Lauder.Odcień, którego używam to: 2C2 Pale Almond.

MAC Matee Lipstick

Mam wrażenie, że kiedyś większą wagę przywiązywałam do ust. Teraz stawiam na bardziej naturalny look, dlatego moja kolekcja szminek nie powala. Natomiast mam swojego ulubieńca-markę MAC i jej matową kolekcję. W mojej kosmetyczce znajdziecie trzy odcienie: Honeylove, Velvet Teddy, Tropic Tonic.

Jestem ciekawa czy również stosujecie jakiś z wyżej wymienionych kosmetyków. Podzielcie się swoją opinią! A może polecacie inny produkt? Co jest Waszym ulubieńcem? Z drugiej strony, może jest kosmetyk, który się nie sprawdził? Czekam na Wasze komentarze! Ściskam!

WARSZTATY dla JYSK – Katowice. Relacja

Witajcie kochani! Długo wyczekiwałyśmy minionej  soboty. A to wszystko dlatego, że miałyśmy przyjemność prowadzenia warsztatów dla marki JYSK z okazji otwarcia nowego sklepu w Katowicach (CH 3 Stawy).  To było pierwsze tego rodzaju przedsięwzięcie, natomiast odnalazłyśmy się w tej roli świetnie i mamy ochotę na więcej! Uwielbiamy dzielić się wiedzą oraz doświadczeniem, a jeśli łączy się to z możliwością porozmawiania z Wami to już w ogóle rewelacja!

Pokrótce, opowiadałyśmy o tym jak w łatwy sposób urządzić mieszkanie. Zwróciłyśmy uwagę, na to jak bardzo istotna jest baza, czyli jasne ściany, jednolita podłoga czy oświetlenie. Zaakcentowałyśmy także jak ważne są dodatki. Przy małym nakładzie finansowym, szybko i prosto możemy diametralnie odmienić nasze wnętrze. Przykładowo, w sypialni centralnym elementem jest łóżko. To ono skupia na sobie całą uwagę, więc warto w nie zainwestować i zmieniać wedle nastroju, pory roku lub po prostu kaprysu. Łóżko to nie tylko ładna pościel, ale także poduszki, pledy, narzuty etc. Warto miksować ze sobą kolory oraz faktury, wówczas aranżacja, którą stworzymy nie będzie banalna. Podobnie w kwestii oświetlenia czy mebli. Nie bójmy się szaleć z lampami, nie trzymajmy się jednego koloru drewna wybierając meble. Nie chodzi o to, aby w domu zapanował chaos, ale żeby nadal mieszkaniu lekkości,a  nie tylko katalogowego wystroju.

Na spotkaniu poruszyłyśmy także temat zjawiska, filozofii „hygge„. Hygge nie traci na sile i dalej zalewa nas swoim ciepłem, radością, szczęściem. Pojęcie wywodzi się z Danii, kraju który od wielu lat zajmuje pierwsze miejsce w rankingu najszczęśliwszych ludzi na świecie. Jak to się dzieje? Duńczycy pracują mniej niż Polacy, a zatem można uznać, że łatwiej im wdrążyć filozofię szczęścia w życie codzienne. 37 godzin pracy tygodniowo i aż 30 dni urlopu, w porównaniu do Polaków – 40 godzin pracy tygodniowo i 26 dni urlopu ( a czasem tylko 20). Z drugiej strony, Dania zmaga się z niekorzystną pogodą ( 180 dni w roku jest pochmurnych, deszczowych). Z tego powodu, Duńczycy dbają o domowe ciepło i atmosferę. Przywiązują dużą wagę do oświetlenia. Nie tylko liczą się same lampy, których jest sporo w pokoju, ale nie zapominają także o świecach czy lampionach. Myślimy, że Polacy trochę zapomnieli o relaksie, spokoju, rodzinnych spotkaniach, ale po latach wracamy do korzeni i staramy się zwolnić. Duńczycy mają swoje „hygge”, Włosi „dolce far niente”, a my Polacy? My możemy mieć po prostu spokojny wieczór z gorącą herbatą czy niedzielny rosół w gronie rodziny…takie polskie, sielskie życie…

Tyle o części merytorycznej. Po ożywionej dyskusji przyszedł czas na aktywne warsztaty. Pokazałyśmy uczestnikom wydarzenia kilka sposobów na aranżację łóżka. A później same zachęciłyśmy do wzięcia udziału w konkursie, który zorganizowałyśmy wraz z marką JYSK. Jakie było zadanie? Wystarczyło po swojemu zaaranżować łóżko! Zabawa była świetna, uczestnicy zaangażowani. Tym samym, udało nam się rozdać aż 10 bonów na zakupy w sklepie JYSK. 

Z okazji otwarcia nowego sklepu JYSK w Katowicach, sklep przygotował mnóstwo promocyjnych ofert. Udało nam się zrobić kilka zdjęć, bo aż trudno uwierzyć, ze ceny są tak atrakcyjne!

Na koniec kilka aranżacji łóżka 🙂 Jak widać uczestnicy byli bardzo kreatywni 🙂

Dziękujemy marce JYSK za możliwość uczestniczenia w takim wydarzeniu, a także prowadzenia warsztatów dla klientów CH 3 Stawy w Katowicach. To dla nas ogromne wyróżnienie. Dziękujemy również wszystkim uczestnikom warsztatów. Miło było z Wami dyskutować oraz doradzać w kwestii aranżacji Waszych domów. Ściskamy!

Zorganizuj się (po swojemu)

Od zawsze na świecie żyją dwa typy ludzi. Pierwszy to lud wiecznie zorganizowany, poukładany z mottem w sercu „Co masz zrobić jutro, zrobiłem tydzień temu„. Drugi typ to narwańcy, którzy mobilizują się „na ostatni moment”, a fraza, która im przyświeca to: „O tym, co mam zrobić jutro…pomyślę jutro„. Nie zawracam Wam głowy przypadkami pośrednimi, którzy gdzieś stoją z boku i usiłują na bieżąco prowadzić kalendarz czy też wpadki organizacyjne zdarzają im się raz do roku.

Jeśli sądzicie, że gen maksymalnie poukładanego człowieka lub totalnego narwańca jest ZAWSZE przekazywany z pokolenia na pokolenie…to jesteście w błędzie. Idealnym przykładem jesteśmy my-Sisterki. Mama (i wie to każdy, kto ją poznał) to kobieta zorganizowana co do minuty. Na zakupy wychodzi z listą, obiady planuje z tygodniowym wyprzedzeniem, prezenty kupuje miesiąc przed świętami. Plan dnia/tygodnia/miesiąca – nic ją nie zaskoczy.

A na drugim biegunie jestem JA. 

Od kiedy pamiętam wszystko robiłam na ostatni moment. Gdy był zapowiedziany  sprawdzian z historii dwa tygodnie wcześniej, każdego dnia robiłam wszystko, aby nie zajrzeć do książek. 3 dni przed czułam lekki stres, głośno przełykałam ślinę, gdy słyszałam ile koleżanki z klasy opanowały już materiału. Mobilizacja zaczynała się zwykle dzień przed. Kolorowe zakreślacze walczyły o miejsce na moich notatkach, a ja z szybkością odrzutowca przyswajałam wiedzę. Mam wrażenie, że tylko pod wpływem stresu potrafiłam się skupić…A stres był do samego końca.

Podobnie jest teraz. Gdy wyjeżdżam to pakuję się kilka godzin przed wylotem. Emocje sięgają zenitu, bo nagle okazuje się, że ulubiona bluzka jest w praniu a kilka sukienek czeka na wyprasowanie. Jednak priorytet zawsze mam jeden: telefon, ładowarka, paszport, pieniądze – jeśli to spakowałam to wiem, że wyjazd będzie udany 🙂

I wiecie co jest najważniejsze? Żeby żyć w zgodzie ze sobą. Moja Mama załamałaby się, gdyby musiała żyć według mojego narwanego modelu. A ja dostałabym nerwicy natręctw, jeśli musiałabym przed snem szykować sobie ubrania na następny dzień ( skąd mam wiedzieć, w co będę chciała się ubrać następnego dnia??) czy planowała w kalendarzu skrupulatnie swój dzień z podziałem na pracę/pasję/sprzątanie/zakupy etc.

Jestem ciekawa jak wygląda Wasza organizacja? Lubicie mieć wszystko zaplanowane? A może spontanicznie realizujecie swoje zadania? Jak jest w Waszych rodzinach? Czy staracie się przekazać dzieciom wzorce, które sprawdzają się u Was, a może dajecie im wolną rękę od małego?