Archiwa tagu: jak mieszka bloger

Jak (naprawdę) mieszka bloger?

Wchodzisz do takiej jednej Sisterki na bloga i myślisz „Cholera, ta to ma porządek, pewnie biega z odkurzaczem 3 razy dziennie”. Albo „Niech się nacieszy, póki dziecka nie ma! Potem klocki lego będą wbijać jej się w nogi jak stanie na swoim modnym dywanie shaggy”.

A jak jest naprawdę?

Moja kuchnia nie jest sterylna, gdy piekę ciasto. Ale tu spokojnie winę zrzucić mogę na moją kochaną babcię. Jako dziecko często towarzyszyłam jej podczas wypieków. Kuchnia wiła się w mącznym dymie, po blatach walały się naczynia, kakao rozsypane na podłodze kleiło się do różowych pantofli wysmarowanych jajkiem, które pierwotnie wylądować miało w misce.

Jeśli jesteśmy już na etapie ciast, to pewnie kojarzycie moje zmagania z bezą. Trzy podejścia: spalony i zapadający się twór, mniej spalony, ale równie zapadający się kawałek twardego białka oraz zwęglona, bezowa kulka. Pocieszające jest, że pod zdjęciem moich „bez” zebrałam chyba najwięcej komentarzy w historii.
Ha! No tak, często na blogu widzicie finalny efekt  bajkowego ciasta, z równo ułożonymi borówkami czy lukrem, który ścieka pod kątem 90 stopni. Bajkowe ciasto to efekt finalny, ale swoje przygody miało. Prawie zawsze. Chyba, że po raz 78 robię moje brownie-oreo. Wtedy z wiekszą dozą pewności podchodzę do mieszania składników, które – tak szczerze- znam na pamięć, ale i tak wspomagam się przepisem.

Białe, kuchenne fronty w kuchni…nie są zawsze białe. Najgorzej jest z szafką, która sąsiaduje ze zmywarką. Nieświadomie, z wielkim rozmachem wkładam kubek po kawie do zmywarki. Problem w tym, że zwykle są tam resztki, które w postaci wielkiego kleksa pojawiają się na białym froncie.

Pisząc, obrabiaj zdjęcia, szukając inspiracji…wcale nie stoi obok mojego laptopa jeden kubek z kawą. Często nie mogę się pomieścić, bo prócz komputera, notesu, czasopism na biurku ustawiam kolekcję kubków i szklanek. Jak brakuje mi miejsca, odstawiam część z nich na szafkę obok…Dlatego zdjęcie robię na samym początku pracy, aby nie bombardować Was moją kolekcją naczyń…

Gdy mam chwilę dla siebie biorę do ręki książkę, rzucam się wygodnie na kanapę i czytam. Niestety, nie rozkładam białego prześcieradła, nie wybieram książki po okładce i nie stawiam obok wazonu z kwiatami, które przy obracaniu się na drugi bok, zalały by mi pół twarzy i 3/4 książki zarazem.

Dobra, na koniec jeden dowód, że jednak jakieś pokłady prawdziwej blogerki-escetki we mnie drzemią. Jestem wrażliwa na kolory… ściereczek kuchennych. Kojarzycie „wagon” gąbek do naczyń w kilku kolorach? Jeśli przychodzi pora na pomarańczową lub fioletową, to je odkładam i wyjmuję kolejną. Niebieska, żółta, zielona czy nawet różowa- okey, ale do fioletu i pomarańczu nawet przy myciu naczyń nie jestem w stanie się przekonać. Pewnie zastanawiacie się, co dzieje się z odrzuconymi egzemplarzami? Opcje są dwie: albo są natychmiast utylizowane albo… sprawdzają się do mycia butów. Nie pytajcie, dlaczego nie są godne mycia naczyń, a butów już tak…