Miesięczne archiwum: Styczeń 2019

Dlaczego przyśpieszamy z wyprawką dla Klary?

Ci, którzy mnie znają dobrze wiedzą, że mobilizuję się w ostatnim momencie. Gdy już mi się pali pod nogami, wówczas wkraczam do akcji i zaczynam ogarniać, nadrabiać zaległości. Podobnie podchodziłam do kwestii wyprawki dla małej. Obiecałam sobie, że w okresie wyprzedaży pokupuję najważniejsze ubranka i porozglądam się po sklepach.

Fakt faktem, coś tam kupiłam. Ale nie przywiązywałam większej uwagi do rozmiarówki. Zobaczyłam uroczą sukienkę na 68cm – kupiłam; zobaczyłam fantastyczne złote trampki – kupiłam. Efekt końcowy jednak był marny, bo w komodzie znalazło się tylko kilka ubranek i to niekoniecznie na ten pierwszy czas, zaraz po urodzeniu.

Niestety, przyszedł ten moment, gdy w 30tc okazało się, że Klarcia może pojawić się na świecie dużo wcześniej niżeli się tego spodziewamy. Nie jest to przesądzone, ale musiałam włączyć tryb wysokiego oszczędzania…siebie.

A jak tu oszczędzać siebie, jeśli w szafach pustki i praktycznie nic nie jest gotowe? Włączyłam tryb ekspresowy (zwany przez niektórych Klara Express:)) Jak dobrze, że w tych czasach wystarczy dostęp do internetu w telefonie lub na innym urządzeniu i wszystko możemy ogarnąć zdalnie. Bez wychodzenia z domu, bez stania w kolejkach, bez przepychania się między ludźmi. Nawet zakupy w drogerii zrobiłam online.

I jak tam sobie leżę i popijam herbatę, zastanawiam się jaka byłam  naiwna (?!). Nie wiem czy to dobre słowo. Chodzi mi o to, że przed zajściem w ciąże myślałam, że to nic takiego. Wyniki miałam wzorowe, w ciąże zaszliśmy „na zawołanie”. Na początku zanotowałam spadek apetytu czy zwiększoną senność, ale funkcjonowałam normalnie. Nigdy bym nie pomyślała, że może mi grozić przedwczesny poród. A tu nagle „pstryk” i bańka pękła. Musiałam zwolnić.

Chociaż w głębi duszy wierzę, że Klarcia zostanie w ciepłym brzuszku jeszcze wiele tygodni, to wiem też, że musimy być przygotowani na wszystko. Dajcie znać jak to było u Was. Wasze pociechy przyszły na świat z wyprzedzeniem czy planowo? W międzyczasie zerknijcie na to, co udało mi się upolować do tej pory (wszystko znalazłam w sklepie Kids Inspirations KLIK). Jak widzicie, stawiam w większości na neutralne kolory 🙂 Co nie oznacza, że w szafie małej księżniczki nie będzie nic różowego 🙂

Wyprawka Klary:

Wanienka Fabulous Sky Green – Bebe-jou KLIK
Stojak do wanienki Fabulous Sky Green – Bebe-jou KLIK
Śpiworek całoroczny z odpinanymi rękawkami – Jollein KLIK 
Gryzak Tiny waffle soft grey – Jollein KLIK
Interaktywna książeczka Mint Adventure – Little Dutch KLIK 
Otulacze bambusowo-muślinowe 70 x 70 cm (3 sztuki) Lou Lou- Bebe-jou KLIK
Króliczek 40 cm Mint Advanture – Little Dutch KLIK
Mięciutki koc Mint Advanture – Little Dutch KLIK
Bawełniany ręcznik Mint Adventure – Little Dutch KLIK
Gryzak żyrafa – Lanco KLIK
Gryzak mama miś – Lanco KLIK 

Kosmetyki, po których poczujesz się lepiej (nie tylko będąc w ciąży)

Był czas, gdy wolałam kupić dziesiąty sweterek w paski czy kolejne czarne rurki. Drogerie omijałam szerokim łukiem i wpadałam tam tylko wtedy, gdy skończył mi się fluid, szampon albo lakier do paznokci. Od całkiem niedawna zmieniłam swoje podejście. Nie chcę mieć sterty niepotrzebnych ubrań, ale z drugiej strony większą wagę przywiązuje do tego, co ląduje na mojej skórze.

Nie wiem czy to przez ciążę czy przez nadciągającą z impetem trzydziestkę, ale to dbanie o siebie nawet sprawia mi frajdę. Lubię, gdy moja skóra jest dobrze nawilżona, a buzia wydaje się bardziej promienna, chociaż kilka miesięcy minęło od czasu, gdy łapała promienie słońca. Mam swoje sprawdzone patenty, aby czuć się dobrze i świeżo, dlatego postanowiłam sprzedać wam kilka moim sprawdzonych sposobów. Nieprzespana noc? Ciężki dzień w pracy? Wszystkiemu zaradzimy!

Na pierwszy ogień idzie serum Estee Lauder Advanced Night Repair. Do tej pory nie wierzyłam w żadne tego typu cacka. Wierna od lat byłam różowemu Bambino, który  stosowałam dwa razy dziennie. Ale, gdy robiłam przegląd próbek, zorientowałam się, że mam kilka właśnie tego serum. Uznałam, że pora się ich pozbyć, wiec każdego wieczora, sumiennie nakładałam specyfik na twarz. Eureka! Działa! Buzia jest maksymalnie nawilżona,  promienna…a wiara w zatrzymanie czasu wzrosła na sile.
Minęło kilka miesięcy zanim zdecydowałam się zakupić cały flakon, ale nie żałuję. Lubię te nasze wieczorne sesje, bo wiem, że gdy wstanę o poranku moja buzia będzie w doskonałej kondycji. A zmarszczki? Z dwojga złego lepiej wierzyć w taki specyfik, niż się kłóć za kilka lat. A wiara czyni cuda, więc… 🙂

Pamiętam, że już na studiach używałam bronzerów. Uwielbiałam je! Przerobiłam różne marki, ale całkiem niedawno skusiłam się na Bobbi Brown’a. Bronzer wyposażony jest w dodatkowe drobinki, co rozświetla skórę. To taki powiew letnich promieni słońca. Mocniej zaznaczam nim kości policzkowe, a następnie przeciągam na całą twarz i szyję. Atutem jest także lusterko, które umożliwia poprawę makijażu w ciągu dnia.

Do kompletu róż, z którym musiałam się bardzo poprzepraszać. Zapomniałam o nim na kilka dobrych lat, a nawet jeśli pojawiał się w mojej kosmetyczce, to był bardziej pasażerem na gapę niż gościem honorowym. Wróciłam do niego na początku ciąży, gdy moja twarz bardzo pobladła, a ja potrzebowałam energetycznego kopa. Róż sprawdził się  bezbłędnie. Sięgnęłam po kosmetyk, który kojarzy mi się z moją babcią. Odkąd pamiętam róż marki Bourjois  był ulubionym mojej babci. Mój odcień, z drobinkami złota idealnie wpasowuje się do bronzera i tworzy z nim całkiem zgrany duet.

Myślicie, że bronzer i róż to przesada? Zdecydowanie nie. Gdy robię sobie makijaż staram sie nie zapominać o rozświetlaczu. Do tej pory numerem jeden była dla mnie marka Becca, ale polubiłam się też z sieciówkowym La vie en glow- L’oreal Paris. Skusił mnie swoją zgrabną paletką i aż czterema odcieniami. Moim ulubionym jest drugi od lewej, to jego używam najczęściej, ale reszta przydaje się czasem do podbicia koloru bądź, gdy chcę wzbogacić makijaż na większe wyjścia. Wówczas stosuję go też na powieki.

Nigdy nie miałam cierpliwości do pielęgnacji. Peelingi, nakładanie maseczek, a potem zmywanie tego wszystkiego…wrrr! Nie dość, że przepadał w nicość mój czas wolny, to jeszcze brakowało mi efektu placebo. Chciałam od razu poczuć, że z moją twarzą dzieją się dobre rzeczy. I wreszcie poczułam, gdy użyłam maseczek w płacie. Ale uwaga, tu nie chodzi tylko o samą maseczkę. Nie mam swoich ulubionych. Kupuję to co mi wpadnie w ręce ( i jest w danym momencie w promocji), ale najważniejsze jest to, gdzie przechowuję saszetki. Moi drodzy- w lodówce. Nie ma nic lepszego niż wyciągnięcie rano przez wyjściem takiej maseczki w płacie i nałożeniu jej na buzię. Od razu poczujecie orzeźwienie i życiowego kopa. Maseczkę stosuję przynajmniej 1-2 w tygodniu i szczerze Wam polecam.

Mazidła do ciała w czasie ciąży to temat rzeka. Podobno nie ma dowodów na to, że stosowanie jakichkolwiek specyfików oddali nas od perspektywy posiadania niezbyt pożądanych rozstępów. Gdyby wierzyć samym genom, nie powinnam się martwić, bo żaden rozstęp mi nie straszny. Ale że przezorny zawsze ubezpieczony, minimum dwa razy dziennie smaruję brzuch i inne zagrożone miejsca. Na wieczór stawiam na Bio-oil, który skórę bardzo natłuszcza, ale rankiem decyduję się na lżejszą recepturę. I tu z pomocą przychodzi marka Yoskine, która w swojej ofercie ma kilka godnych uwagi kosmetyków dla przyszłych mam, Jeśli tak jak ja, wolicie się smarować, niż później stukać się po głowie i mówić ” A moze gdybym się natłuszczała regularnie, to bym coś zdziałała…” to, po prostu – polecam.

Jestem ciekawa, czy wy macie swoich kosmetycznych ulubieńców? Podzielcie się swoimi typami! Z chęcią przetestuję coś godnego uwagi. A może stawiacie na naturalne, home made mazidła? Z przyjemnością poznam tajne receptury 🙂

Wszystko, co chcecie wiedzieć o naszej kuchni. Sukcesy i porażki projektowania.

Postanowiłam was zaprosić ponownie do naszej kuchni. W ostatnim czasie trochę się tutaj zmieniło. Pół roku temu pojawiły się meble, ale umówmy się-ten wszechobecny minimalizm był trochę przytłaczający. Od momentu, kiedy tutaj zamieszkaliśmy na stałe ( niespełna 3 miesiące temu), kuchnia ożyła, ale dopiero teraz nabrała „tego” klimatu. Te kilka miesięcy, to też dobry czas na zrobienie rachunku sumienia. Co zmieniłabym w kuchni? Czy jej projekt dzisiaj wyglądałby inaczej? Czego żałuję? A bez czego nie wyobrażam sobie funkcjonowania?

Zabudowa

Od samego początku miałam jeden, konkretny plan. Kuchnia ma być otwarta na salon oraz jadalnię, tak aby tworzyć tzw. dzienny openspace. Dlatego fronty szafek miały być gładkie, minimalistyczne, białe, żeby współgrać z całą resztą mieszkania. Zależało mi także na maksymalnej zabudowie, żeby wykorzystać każde miejsce. Udało się. Mam taką kuchnię, jaką sobie wymarzyłam ( seria Voxtorp w macie -IKEA). Cieszę się, że nie pokusiłam się np. o czarną zabudowę, która mi się szalenie podoba. Podoba, ale na zdjęciu lub u kogoś, ale w swoim domu…myślę, że po tygodniu już miałabym jej dość i czułabym się „za ciężko”.
Wysokość szafek również była perfekcyjnie przemyślana. Chociaż bez stołka nie jestem w stanie wdrapać się i sięgnąć do najwyższej półki, to uzyskana przestrzeń i tak jest nieoceniona. Uwierzycie, że niektóre półki dalej mam puste? W niektórych szafkach mam też więcej półek (np. tam, gdzie trzymam kubki, filiżanki), co daje dodatkową oszczędność miejsca.

Drewniane blaty

Bałam się ich okropnie. Od zawsze mi się marzyły, ale perspektywa biegania ze szmatą i podkładkami była dla mnie PRZERAŻAJĄCA. Dlaczego więc zdecydowałam się na drewno? Uznałam, że jeśli coś pójdzie nie tak, to z pokorą wymienię je na zwykłe blaty. Świat się nie zawali, ewentualnie zamiast nowych butów i torebki będę mieć…nowe blaty. A tu niespodzianka! Przy naszym codziennym gotowaniu, częstym pieczeniu – z blatami nie dzieje się nic. Dlatego, jeśli i wy stoicie przed takim wyborem – warto zaryzykować! Uprzedzając pytania- wybraliśmy blaty KARLBY (IKEA).

Zabudowana lodówka

Nigdy nie przepadałam za kuchniami z zabudowanymi lodówkami. Uważałam, ze teraz lodówki są tak ładne, że nie warto ich zakrywać. Poza tym, zabudowana lodówka oznaczała dla mnie mniejszą pojemność. W naszym przypadku, podczas robienia projektu, wolnostojąca lodówka nie prezentowała się dobrze. Decyzja zapadła-wolnostojącego sprzętu nie będzie. Fakt faktem, lodówka jest węższa, ale jej środek został tak rozplanowany, że (o dziwo!) problemów z miejscem nie mamy. Praktyczny okazał się podwieszany uchwyt na butelki, dzięki któremu mleko, sok czy woda nie zajmują miejsca na drzwiach. Co więcej, sprzęt został zabudowany na jednej wysokości z resztą szafek wiszących, zatem nagle dostaliśmy w gratisie dodatkową szafkę nad lodówką, która pełni rolę spiżarki.

Sprzęt IKEA

Często pytacie, czy warto kupować sprzęt w sklepie IKEA. Do tej pory nie miałam zdania, bo sama miałam zawsze sprzęt kupowany indywidualnie. Tym razem było inaczej. Piekarnik i zmywarkę już mieliśmy, a resztę sprzętu z uwagi na wygodę postanowiliśmy zakupić w IKEA. Przy jednym transporcie, cała kuchnia trafiła do naszego mieszkania. Lodówkę opisałam wam w większości powyżej. Jesteśmy z niej bardzo zadowoleni.To model TINAD.  Okap (UTDRAG) oraz płyta indykcyjna- również sprawują się rewelacyjnie. Co do samej płyty (model SMAKLIG) , podoba nam się układ palników (a także ich połączenie), panel dotykowy (suwakowy), a także możliwość ustawienia czasu grzania danej części płyty. Pewnie dopiero za 2-3 lata będę mogła wam powiedzieć dokładnie, jak sprawują się sprzęty, ale na ten moment jesteśmy zadowoleni.

Szuflady – towar deficytowy

To chyba najsłabsze ogniwo naszej kuchni. Mamy tylko 3 szuflady o szerokości 40 cm. Dramatu nie ma, bo się przyzwyczailiśmy, ale teraz myślę, że inaczej podeszlibyśmy do tematu. Ilość szuflad pozostałaby bez zmian, ale postaralibyśmy się o szerokość 60 cm. W tym celu, projektując ścianki w naszym mieszkaniu – kuchenną wydłużylibyśmy o jakieś 20 cm.

Bateria oraz zlew – hit czy kit?

Jednokomorowy zlew (model HALLVIKEN – IKEA)  z dodatkowym miejscem np. na płyn u nas się sprawdził. Dobraliśmy do niego plastikowy durszlak (klik), który ułatwia nam życie. Prawdą jednak jest, że na co dzień używamy zmywarki. Zlew służy nam wyłącznie, aby coś umyć na szybko. Nie wyobrażam sobie, gdybyśmy mieli zmywać po obiedzie w jednokomorowych zlewie. Byłoby to uciążliwe. Ale jeśli, tak jak my, macie w zanadrzu również zmywarkę- polecamy!
Totalnym hitem jest bateria (ALMAREN-IKEA) z wysuwanym wylotem wody. Szczerze? Myślałam, że to niepotrzebny gadżet, ale za namową Bartka wybraliśmy tę opcję i wam również ją polecam.

Wisząca, otwarta półka

Nie chciałam zabudowy szafek wiszących na dwóch ścianach. Uważam, że zabrakłoby wtedy lekkości. Początkowo myślałam o półkach, później o fajnym plakacie. A skończyło się na jednej półce. Dzięki czemu, mogę wyeksponować kilka przydatnych rzeczy, typu: młynki do soli i pieprzu, puszki z herbatą czy cukrem itp. Jest funkcjonalnie i ładnie, czyli tak jak lubię najbadziej.

Sprzęt SMEG

Nie lubię mieć „przeładowanych” blatów. Im mniej rzeczy, tym wygodniejsze gotowanie…i sprzątanie. Ale są rzeczy bez których sobie kuchni nie wyobrażam. Jest to czajnik, a od całkiem niedawna mikser planetarny. U nas prym wiedzie marka SMEG. Jestem oczarowana ich dizajnem, a już totalnie przepadłam, gdy Mama kupiła sobie toster tej marki.
Często pytacie czy sprzęt się sprawdza, czy ozdobne, srebrne litery nie odpadają etc. U nas nic takiego się nie dzieje. A umówmy się- czajnik jest używany mnóstwo razy w ciągu dnia i pomimo wysokiej temperatury, każda z liter jest na swoim miejscu.
Czajnik z regulacją temperatury w kolorze miętowym ( znajdziecie go tutaj KLIK) to komfort przy parzeniu herbat, gdzie nie jest wymagana maksymalna temperatura. Dodatkowym atutem jest dźwięk podczas załączania sprzętu, a także informacja dźwiękowa, gdy nasza woda osiągnęła wymaganą temperaturę.
Mikser planetarny, dla urozmaicenia wybrałam kolor błękitny KLIK, to spełnienie marzeń. Zawsze lubiłam pieczenie, ale teraz jest ona dziesięć razy wygodniejsze. Nie muszę męczyć się z ręcznymi mikserami, wystarczy, że wrzucę odpowiednie składniki i nacisnę funkcje START. Podstawowa wersja miksera składa się z misy (o pojemności prawie 5 l), osłony na misę, haka, mieszadła oraz rózgi. Fantastyczne jest to, że możemy dokupić dodatkowe akcesoria np. maszynkę do makaronu czy mielenia, mocowaną od frontu miksera.

Tło

Kuchnia to nie tylko szafki i sprzęt, ale także całe otoczenie. Podłoga, kafle, oświetlenie, meble towarzyszące- wszystko ma znaczenie. My zdecydowaliśmy się na panele  w całym mieszkaniu (prócz łazienki). Pomysł z kuchnią był ryzykowny, ale póki co się sprawdza i myślę, że do momentu, aż zmywarka nam się nie zepsuje i nie zaleje strefy kuchennej to wszystko będzie dobrze :). Kolor ścian jest taki jak w reszcie otwartej przestrzeni ( jadalnia, salon), czyli biały. Pomiędzy dolnymi a wiszącymi szafkami położyliśmy małe, białe płytki cegiełki. Są proste, bez zaokrąglonych brzegów, co nadaje bardziej nowoczesny charakter.
Co do oświetlenia, wybrałam niebanalną lampę Marjolaine marki Britop. Wybór padł na model czarny, z drewnianymi wstawkami (dąb) i czterema żarówkami. Czerń nawiązuje do sprzętu, a drewno do blatu. Do tego żarówki Edisona i całość wygląda świetnie.
Przy otwartej kuchni ważne są również meble sąsiadujące. Na jednej ze ścian pojawiła się szara komoda z przeszklonymi drzwiczkami (model HAVSTA-IKEA). Wystarczyło kilka dodatków i całość ładnie się komponuje.

Jestem ciekawa, jak podoba wam się nasza kuchnia? Co sądzicie o zastosowanych rozwiązaniach? A jak wyglądają wasze kuchnie? Czy po pewnym czasie byście coś zmienili? A może w tym momencie marzycie o nowej kuchni? Jak będzie ona wyglądać?