Miesięczne archiwum: Marzec 2019

Decyzyjność a urządzanie wnętrz

 

Do teraz nie mogę wyjść z podziwu jak udało nam się szybko ogarnąć i urządzić nasz nowy dom.   Pewnie kojarzycie jak nieśmiało zaczęłam Wam opowiadać o planowanym projekcie „MISJA: Cztery kąty i taras piąty”.

Prawdą jest, że decydując się na zakup mieszkania nie traciliśmy czasu na jeżdżenie po nowych inwestycjach. Jasno określiliśmy swój cel: zależało nam na mieszkaniu w stanie deweloperskim, przestrzennym, na strzeżonym osiedlu, nie w centrum miasta, ale w bliskiej odległości do centrum Katowic, aby szybko dotrzeć do pracy, kina czy ulubionego centrum handlowego. Chcieliśmy duży taras, ładny widok z okna i spokój. Zwiedziliśmy jedno osiedle, przejrzeliśmy plan inwestycji i podjęliśmy decyzję, że właśnie tutaj chcemy mieszkać. Ktoś może nam zarzucić, że zawsze można szukać dłużej i może akurat znajdziemy coś lepszego. Ale po co? Skoro już na samym początku określiliśmy swoje wymagania, a serce do TEGO miejsca zabiło od razu. Szkoda czasu na wertowanie ofert, zastanawianie się miesiącami, a nawet latami nad słusznością naszych planów. Cieszę się, że pod tym względem jesteśmy zgrani z Bartkiem w 100%. Dzięki temu łatwiej nam się żyje i możemy się cieszyć tym, co mamy.

Urządzenie wnętrza-czy warto robić to latami?

Z wyborem mieszkania było raz-dwa, ale co się działo na etapie urządzania nowego lokum? Z Bartkiem utrzymaliśmy tą samą prędkość. Wybór drzwi? Nie ma problemu. Jakie płytki do łazienki? Na drugi dzień decyzja. Podłoga? Panele wybrane zanim podpisaliśmy umowę z deweloperem. Nie mam cierpliwości, aby czekać miesiącami aż trafię na wymarzony mebel. Przypomina mi się sytuacja z wyborem sofy. Bartek chciał, aby był to narożnik, rozkładany, wygodny. Ważne, aby nie kosztował zbyt wiele, bo w naszym domu często przebywają małe dzieci oraz na stałe zameldowany jest kot. Znalazłam jeden egzemplarz, który najbardziej spełniał nasze oczekiwania. Początkowo myślałam o innym kolorze, wpadającym w szarość, a nie w beż, ale uznałam, że to nie ma większego znaczenia. Mieliśmy do wyboru – cieszyć się nowym meblem i wygodnie spędzać wolny czas, albo szukać w nieskończoność sofy idealnej. I uwaga, wiecie co się okazało po kilku miesiącach? Że to był strzał w 10! Narożnik jest mega funkcjonalny, dodatkowo ma pojemnik na pościel, a jego kolor narzucił nową wizję na projekt naszego salonu, gdzie efekt końcowy uważam, że jest bardzo dobry. Udało nam się stworzyć przytulną przestrzeń, w której uwielbiamy przebywać.

Bardzo spontanicznie podeszliśmy także do zakupu telewizora. Wybierając się na obiad, Bartek wpadł na pomysł, że wejdziemy i pooglądamy telewizory. Z wyjazdu wróciliśmy nie tylko z pełnymi brzuchami, ale także nowym TV. Wystarczyło wejść do sklepu, rozejrzeć się, zweryfikować parametry oraz kwestię wizualną, szybkie sprawdzenie ceny w innych sklepach…I uznaliśmy, że nie ma na co czekać, bo właśnie znaleźliśmy TEN telewizor.

Zwariowałabym doszczętnie, gdyby Bartek miał inne podejście do życia. Może przeciwieństwa się przyciągają, ale nas zdecydowanie bardziej scalają podobieństwa. Co nie zmienia faktu, że potrafimy wzajemnie się zaskakiwać w tej naszej „prędkości”. Nie tak dawno oznajmiłam Bartkowi, że jadę kupić meble, a dokładnie to, to i to. Więc logiczne było dla mnie, że następnego dnia wybieram się do sklepu i dokonuję zakupu ( czym Bartek był nieeeeźle zaskoczony). Ale on działa podobnie. Rozglądaliśmy się za nowym samochodem, aż pewnego dnia Bartek dzwoni i mówi: Wiesz, znalazłem TEN samochód, kupuję! Pod wieczór już podjechał nowym wozem…

Detale – jakże istotny aspekt wnętrza

Meble to jedno, ale dodatki czasem robią całą robotę. Najczęściej zamawiam rzeczy przez internet, bo nie mam ochoty spędzać wielu godzin, a tym bardziej dni czy tygodni przemierzając sklepowe alejki. Wrzucam rzeczy do koszyka, robię szybką weryfikację czego potrzebuję, a co jednak z koszyka wylatuje i proszę-zakupy gotowe. Chociaż najgorszy etap wtedy mam przed sobą. Oczekiwanie na kuriera. Nieważne, że danej rzeczy nie potrzebuję „na dziś”, ja chcę otrzymać paczkę i basta. Czy wspominałam już, że jestem TROCHĘ niecierpliwa?

Korzystając z okazji, chcę Wam pokazać pewne nowości w naszym mieszkaniu. Nie jest to wielka metamorfoza, ale właśnie te znaczące detale, które odmieniają (lub dopełniają) wnętrze. Na pierwszy rzut –oświetlenie, które zastosowaliśmy na otwartej przestrzeni (salon, jadalnia, kuchnia i gabinet). Jego wyboru dokonaliśmy w bardzo prosty i przyjemny sposób. Znowu postawiłam na markę Britop i ich produkty. To sporo ułatwiło, bo pozwoliło dobrać lampy, które mają wspólny mianownik. Zawsze dokonując wyboru oświetlenia dążę do tego, aby każda lampa nie była ” z innej parafii”, bo jeśli tak, to przestrzeń będzie się za bardzo dzielić, a nie w tym rzecz. 

Lampy, które wykorzystałam:
Kuchnia: Marjolaine Wood lampa sufitowa Britop (KLIK)
Gabinet: Lampa sufitowa Tender Chic/Kresz Britop (nowość)
Jadalnia: Lampa stołowa Tasse 160 Britop (KLIK) – postawiona na komodzie; kinkiet Montix Britop (nowość)
Salon: Lampa podłogowa Ennie Britop  (KLIK), lampa sufitowa Coop Britop (nowość)

Jeśli dokładnie nas śledzicie, to są szanse, że zauważyliście jeszcze jedną, istotną zmianę. Mianowicie wreszcie wymieniliśmy firany i dołożyliśmy zasłony. Tutaj decyzja też była szybka, bo sklep dekorujonline.pl znam nie od dziś i wiedziałam, że mogę zaufać im w ciemno. Tym razem nawet nie zamówiłam próbek materiału, bo dobrze wiedziałam, czego chcę. Firany miały być białe,proste, delikatne, a zasłony w kolorze jasnej szarości. Całe wnętrze nabrało klimatu, ale nie zostało zbędnie przyciemnione.

Dokładnie wybrałam takie rodzaje tkanin:
Firany: Voil 128 (klik)
Zasłony: DIM 111 (klik)

UWAGA: Zasłony przyszły tak zapakowane, że nie wymagały użycia żelazka ( to tak dla tych, którzy unikają tego narzędzia jak ja 😀 )

Nie przedłużając, zapraszam Was na openspace tour. Całkiem sporo zdjęć z różnych kątów naszej otwartej przestrzeni. Dajcie znać, jak podoba Wam się całość 🙂 I koniecznie podzielcie się refleksjami, czy podejmujecie szybko decyzje i w jakim zakresie. Znam osoby, które potrafią zastanawiać się w nieskończoność czy wypić białą czy czarną kawę, ale znam też takich, którzy podejmują decyzję z prędkością pocisku. Do jakiej grupy wy się zaliczacie?

 

 

 

 

Wyprawkowe MUST HAVE

Skompletowanie wyprawki nie należy do prostych rzeczy. Tym bardziej, jeśli oczekujemy pierwszego dziecka i kompletnie nie wiemy, co będzie nam potrzebne, a co okaże się totalnie zbyteczne. Przeprowadziłam liczne wywiady z bardziej doświadczonymi koleżankami i wybrałam swoje wyprawkowe must have. Dajcie koniecznie znać, co Wam się sprawdziło!

Łóżeczko- dostawka

Klara ma przygotowane miejsce w pokoju dziecięcym (jeśli nie widzieliście- TUTAJ możecie przeczytać cały wpis KLIK) . Ładne białe łóżeczko czeka na nią wraz z innymi dodatkami, ale nie ukrywajmy-przez pierwsze miesiące będzie spała z nami w sypialni. Nie uśmiechało nam się przenosić łóżeczka ani spać z małą w naszym łóżku. Dlatego zdecydowaliśmy się na łóżeczko-dostawkę Chicco Next2Me Magic. Można je maksymalnie przysunąć do łóżka, co jest komfortowe, jeśli wstajemy w nocy na karmienie. Dodatkowo, łóżeczko ma zwijany bok, więc jest swego rodzaju przedłużeniem naszego łóżka. Dostawka pełni także funkcję kołyski. Łóżeczko wyposażone jest w 4 obrotowe kółeczka z hamulcami. Do tego, świetnie wygląda (jest dostępne w czterech kolorach).
Nasz egzemplarz, póki co, przystawiliśmy przy szafie, ale jak urodzi się Klara to dostawkę przeniesiemy na drugą stronę łóżka.  Nie będzie wówczas kolidować z otwieraniem szafy, co będzie  wygodniejsze dla Bartka wychodzącego do pracy 🙂

Łóżeczko, leżaczek i krzesełko do karmienia w jednym

Początkowo nie byłam pewna, że jest to potrzebny gadżet w naszym domu. Ale później uznałam, że przecież ani łóżeczka z pokoju dziecięcego ani dostawki (chociaż jest na kółkach) nie będziemy ruszać. Gotując obiad, pracując przy komputerze czy sprzątając warto mieć dziecko przy sobie. Mama mi opowiadała, że w tym celu myła po każdym spacerze kółka z wózka, żeby mnie wozić po mieszkaniu. Obecnie możemy pozwolić sobie na większą wygodę.My wybraliśmy model Chicco Baby Hug 4 w 1 w kolorze szarym. Dodatkowo, łóżeczko wyposażone jest w elektroniczny panel z zabawkami, który pobudza ciekawość dziecka.  Gdy Klara będzie już siedzieć, to łóżeczko zmieni swoje zastosowanie na krzesełko do karmienia, a w późniejszym okresie jako po prostu krzesełko. Wszystko to za sprawą regulowanej wysokości oraz pozycji leżaczka.

Laktator elektryczny

Mam zamiar karmić piersią, ale będą sytuacje, gdy np. będę chciała wyjsć na kilka godzin z domu, a Klara zostanie pod opieką taty. Co wtedy? Odciągam swoje mleko i zostawiam zapas w domu. Na początku myślałam, że ręczny laktator załatwi sprawę, ale wiele dziewczyn powiedziało mi od razu, że to zbyteczny wydatek. Lepiej od razu zainwestować w porządny sprzęt.
Zdecydowałam się na markę LOVI i laktator elektryczny Ekspert. Zgrabny, do tego można go przechowywać w ładnym etui i zabierać ze sobą w podróż. W zestawie znalazłam jeszcze wkładki laktacyjne w 3 kolorach. Mega! 🙂 Jestem pewna, że się sprawdzi!

Fotelik

Z fotelikiem mieliśmy niezłe przeboje. Całość wyprawki finalnie skompletowaliśmy jakieś tydzień temu…więc praktycznie na ostatni moment. Ale wiadomo…fotelik jest priorytetowy, bo potrzebujemy go już podczas wyjścia ze szpitala. Więc gdy od swojego lekarza usłyszałam, że niestety grozi mi przedwczesny poród ( a to był 28 tydzień ciąży!) to wiedziałam, że żartów nie ma. Muszę spakować torbę i kupić fotelik. Posprawdzaliśmy na szybko opinię i złożyliśmy zamówienie. Po kilku dniach fotelik dotarł. Był całkiem dobry, miał dobre opinie…ale ja wiedziałam, że to nie to…

Dlatego w ciągu kolejnych dwóch tygodni zamówiliśmy kuriera, żeby fotelik wrócił do sklepu. Finalnie znowu zostaliśmy bez sprzętu, ale w międzyczasie znalazłam fotelik idealny. Dosłownie. Jest to Avionaut Pixelnajlżejszy fotelik na rynku. Waży całe 2,5 kg! Oprócz bezpieczeństwa, waga fotelika była dla mnie priorytetowa. Przez pierwsze miesiące fotelik pełni funkcję nosidełka, więc bardzo istotne jest, żeb y był w miarę lekki. Oprócz tego, fotelik jest wyposażony w system mocowania fotelików na siedzeniu w samochodzie ISO-fix , I-size (lepsza ochrona szyi i głowy podczas przemieszczania się tyłem do kierunku jazdy). Mamy też bazę IQ, która m.in. jest wyposażona w funkcję dźwiękową, która informuje nas czy fotelik został poprawnie wpięty. No i na sam koniec…fotelik jest po prostu ładny 🙂 A wygląd też wpływa w pewien sposób na użytkowanie sprzętu, prawda? 🙂

Kokon, rożek i organizer z tej samej rodziny

Sami chyba zdążyliście zauważyć, że chociaż czekamy na dziewczynkę, to większość rzeczy mamy w kolorystyce unisex. Nawet wśród ubranek przeważa biel, szarość, beż. Ale czasem decyduję się na typowo dziewczęce motywy. Tak było m.in. w kwestii kompletu od Tiny Star. Zdecydowałam się na szary, bambusowy kokon z motywem origami oraz wykończeniem bawełnianym o strukturze wafelkowej.  Do tego dobrałam rożek oraz organizer do łóżeczka, ale już z domieszką różu. Cały komplet nie jest krzykliwy, a jedynie ładnie nawiązuje do kocyka czy poduszek w kolorze różowym.

Jestem ciekawa, co dla was było ważne podczas kompletowania wyprawki? Trzymaliście się kolorystyki zgodnej z płcią, czy pozwalaliście sobie na szaleństwo? Nie ukrywam, że u nas istotny był aspekt ponownego wykorzystania rzeczy…przy drugim dziecku. A tu nigdy nie wiemy, czy trafi się ponownie dziewczynka, czy może przyjdzie pora na chłopczyka 🙂

 

Co znajdziesz w mojej torebce?

To ostatnie chwile, aby publikować wpis o zawartości torebki. Lada dzień na świat przyjdzie Klara i jestem pewna, że mając wychodne wzbogacę się o dodatkowe atrybuty macierzyństwa, które będą mi ciążyć na ramieniu. Smoczki, pieluszki, zabawki, ubranka na zmianę-oj będzie tego sporo 🙂

Są rzeczy bez których nie ruszam się z domu. Oczywiście, wszystko zależy od rozmiarów torebki, bo jeśli wybieram małą, poręczną to wrzucam do niej telefon, dokumenty, kluczyki i pomadkę. Nie ma szans, aby więcej zmieścić to torebki, która wielkością wcale nie różni się zbytnio od mojego telefonu.

Idealna torebka

Gdy wychodzę z domu na dłużej, lubię mieć przy sobie większą torebkę. Taką, do której zmieści mi się format A4, a ja swobodnie mogę powrzucać mniejsze rzeczy do pozostałych przegródek. Dobrze, jeżeli torebka jest zapinana na zamek, ale nie jest to konieczne, bo…niestety rzadko z niego korzystam. Jak wyjeżdżamy z Mamą w podróż służbową to non-stop słyszę z jej ust „Zapnij torebkę„…

Co znajduje się w mojej torebce?

Zwykle zabieram ze sobą komputer. Dlatego tak ważne są dla mnie gabaryty laptopa. Ma być lekki, cienki. Oprócz tego notatnik. Bardzo rzadko mam ze sobą kalendarz, bo jest zbyt ciężki i zajmuje za dużo miejsca. Oprócz tego, mam ze sobą ładowarkę, a także słuchawki. Niesamowicie denerwuje mnie, gdy muszę rozwijać zaplątane kable, więc akcesoria do telefonu wkładam do małego etui, które pozwala zachować mi porządek.

Poprawianie makijażu w środku dnia

Przed wyjściem z domu wykonuję taki makijaż, który daje mi pewność, że za kilka godzin nie będę wyglądała jak ugotowana panda. Z tego powodu, nie mam konieczności poprawiania  makijażu w środku dnia na wielką skalę. Jedyne co mam zawsze przy sobie to bronzer, pomadkę ochronną i często dorzucam szminkę albo błyszczyk. Do odświeżenia- wilgotne chusteczki, poręczna szczotka i gumki do włosów, gdyby rozpuszczone włosy zaczęły mnie denerwować po kilku godzinach.

Coś jeszcze?

Wiadomo- klucze do mieszkania i do samochodu, materiałowa torba na zakupy, często coś do zjedzenia (baton,jogurt w tubce). I oczywiście portfel. Chociaż z tym „oczywiście” byłabym ostrożna, bo z reguły nie noszę przy sobie gotówki. Często zapominam także o kartach, więc pomocna jest mi aplikacja wallet na telefonie, dzięki której mogę zapłacić kartą zbliżeniowo (przykładając telefon do terminala i odciskając swoje linie papilarne). W mojej torebce znaleźć można również okulary przeciwsłoneczne. Problem w tym, że przeważnie gubię albo zostawiam gdzieś etui, a okulary frywolnie przemierzają czeluści mojej torebki. Nic tak nie irytuje mojego Bartka jak widok bezpańskich okularów 😀

Jak widzicie: szaleństwa nie ma. Zawartość mojej torebki ograniczam do minimum. Zdecydowanie także łatwiej utrzymać mi w niej porządek niż np. w szafie 🙂 Jestem ciekawa, co skrywają Wasze torebki. Jest coś bez czego nie ruszacie się z domu?

Kobieta ciężarna-święta krowa współczesnego społeczeństwa?

Nigdy nie przywiązywałam większej wagi do sytuacji kobiet w ciąży. Wiedziałam, że należy je przepuścić w kolejce, bo są w odmiennym stanie. Powinno się też ustąpić miejsca w komunikacji miejskiej. I tyle. Tematem zainteresowałam się dopiero wówczas, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Miałam jeden cel: nie dać się zwariować i nie uchodzić za świętą krowę z wielkim brzuchem, której można wszystko. Co się okazało? Że o odgrywaniu świętej krowy nawet nie mam co marzyć, a wręcz każdego dnia muszę walczyć o godne traktowanie. Więc jak to jest w praktyce?

Stanie w kolejce

Sprawa powinna być prosta: jeśli nie widać brzucha-nikt nie jest jasnowidzem i nie masz co liczyć na przepuszczenie w kolejce. Natomiast, gdy brzuch jest coraz to większy, ludzie z uśmiechem przepuszczają Cię w sklepie do kasy. Nie do końca tak to wygląda.

Zacznę od tej milszej strony. Tu na pochwałę zasługuje IKEA. Mając widoczny brzuch jednego dnia aż trzy razy pracownicy sklepu wykazali inicjatywę. Najpierw, gdy siedziałam wygodnie na sofie i czekałam na wywołanie swojego numeru podczas zwrotu towaru. Podchodząc do stanowiska, pani od razu poinformowała mnie, że będąc w ciąży mam pierwszeństwo i nie powinnam pokornie stać ( tu akurat siedziałam) w kolejce. Drugi raz w restauracji podczas nakładania jedzenia. Jeszcze nie zdążyłam zamówić, a pan z obsługi wyrecytował z uśmiechem formułkę, że będąc w ciąży nie powinnam stać w kolejce i w przyszłości mam od razu podchodzić jako pierwsza. Trzeci raz, przy kasach. Zawsze kieruję się do tych samoobsługowych, na spokojnie kasuję zakupy, bez kolejek, we własnym tempie. Mimo to, podeszła do mnie Pani z obsługi dopytując się czy potrzebuję pomocy i czy ktoś pomoże mi w załadowaniu zakupów do samochodu.
Miła sytuacja spotkała mnie również w TK Maxx, gdzie pani kasjerka zauważyła mnie w tłumie i przez mikrofon wywołała „panią w ciąży” do pierwszej kasy, bez kolejki. Podobnie ekspedientka w Biedronce, która rozpoczynając kasowanie, poprosiła, abym następnym razem do razu podeszła bez kolejki, ponieważ ona nie zawsze zauważy brzuszek w tłumie kolejkowiczów.

Wspomniane sytuacje przedstawiają pracowników w dobrym świetle, a jak jest ze zwykłymi klientami? Marnie. Śmieszą mnie sytuacje, gdy zbliżam się do kasy i nagle rozgrywa się wyścig. To nic innego jak przyśpieszenie, aby z wózkiem zdążyć i ustawić się przede mną, a potem błyskawiczne wyciągnąć towar na taśmę. Takie akcje często mają swoje przerywniki, czyli szybkie podniesienie wzroku i ? No właśnie i co? Mam wrażenie, że czasem jest to błagalny wzrok mówiący: zobacz, tak szybko wykładam swój towar, więc kobieto w stanie błogosławionym nie wpadnij proszę na pomysł, aby przejść do kasy wymijając mnie obok.
Również nie było miło podczas stania w kolejce w sklepie odzieżowym. To, że nikt mnie nie przepuścił to jasne. Ale, że nie mogłam liczyć na pomoc, gdy rozsypały mi się drobne i z hukiem uderzyły na posadzkę-tego już nie pojmuję. Mężczyzna w średnim wieku, dobrze ubrany odwrócił się w moją stronę i patrzył jak zbieram każdą monetę z podłogi, prawie na kolanach z uwagi na brzuch. To jedna z nielicznych sytuacji, gdzie gdy zebrałam całość, podniosłam się z posadzki i wycedziłam kilka niezbyt miłych słów w kierunku tego gościa (który nie zareagował, tylko się obrócił).
Jak sięgam pamięcią, tylko raz w Zarze, gdy kupowałam podczas wyprzedaży ubranka na dziale dziecięcym spotkałam się z uprzejmością. Stojąc w baaaardzo długiej kolejce, kilka kobiet (jedna po drugiej) powiedziały mi, że mam bez krępacji przejść do kasy i poprosić o skasowanie bez kolejki. RAZ. JEDYNY RAZ.

I teraz najważniejsze: przepuszczanie kobiet w ciąży to obowiązek. A kobiety powinny egzekwować jego przestrzeganie i upominać się o swoje. Wiem, że to nie jest łatwe, bo sama pokornie wolę stać w kolejce niż narażać się na komentarze czy wymowne spojrzenia. Ale prawda jest taka, że organizm kobiety reaguje różnie i nawet jeśli nie widać brzuszka, to kobieta nie powinna stać w kolejce, w komunikacji miejskiej etc. (więcej do poczytania znajdziecie w artykule mamyginekolog.pl klik).

Parkowanie w miejscach dla rodzin z dziećmi

Odkąd dowiedziałam się, że istnieje ryzyko przedwczesnego porodu i zauważyłam, że mój organizm nieco inaczej zachowuje się w ciąży, zaczęłam liczyć każdy metr. Każdy metr, który musiałam pokonać idąc do sklepu, wysiadając z samochodu etc. Zaczęłam również korzystać z miejsc parkingowych dla rodzin z dziećmi, w szczególności gdy pierwsze wolne miejsce było znacznie oddalone od wejścia np. do sklepu.

Również pewnego razu w IKEA skorzystałam z tego przywileju. Parking górny był całkowicie zajęty. Zjechałam na parking podziemny, który również w dużej mierze był napakowany samochodami. Zauważyłam, że pierwsze wolne miejsca są przeznaczone dla osób niepełnosprawnych oraz dla rodzin z dziećmi. Postanowiłam zaparkować na tym drugim. Nawet nie wyobrażacie sobie mojego zdziwienia, gdy po godzinie wróciłam do domu ( wpadłam do IKEA tylko po kilka rzeczy) i przy obiedzie przeglądałam instastories ( na instagramie). Przelatując palcem przez kolejne relacje, natrafiłam na zdjęcie…mojego samochodu z wątpliwie miłym komentarzem:

„Przyjechała sama dupeczka malusim autkiem, ale stanąć na miejscu dla rodziny najwygodniej (…)”.

Oczywiście od razu napisałam do tej osoby, żeby uświadomić ją, że to ja jestem tą dupeczką i aktualnie jestem (wówczas) w ósmym miesiącu ciąży i dlatego stanęłam na tym miejscu. Czego oczekiwałam? Zrozumienia. Wiadomo, że ta osoba (która sama ma małe dziecko)  mogła nie pomyśleć, że wypowiada się na temat  kobiety w ciąży etc. A co otrzymałam? Tłumaczenie, że takie miejsce jest bardziej potrzebne np. matce, która ma większy samochód, bo wówczas możliwość, że ktoś obije je drzwiami jest mniejsza (takie miejsca są szersze niż zwykłe). Historię mogłabym opisać na kilka stron, ale efekt był taki, że nagłośniłam anonimowo całą sytuację na instagramie, po to, aby uświadomić resztę społeczeństwa. W odpowiedzi, ta sama kobieta uznała, że (chociaż nie publikuję jej danych) to ja wylewam falę hejtu na jej osobę i przeze mnie ona teraz płacze… Ostatecznie nawet załapałam się na przeprosiny, ale czy były prawdziwe? Nie sądzę.
Jedno jest pewne: jeżeli widzicie kobietę, która wysiada z samochodu a zaparkowała na takim miejscu to widocznie jest w ciąży i potrzebuje tego miejsca (nawet posiadając mały samochód :)). Po drugie, kobieta w ciąży ma pełne prawo, aby z takich miejsc korzystać. Natomiast prawa takiego nie ma w związku z parkowaniem w miejscu dla niepełnosprawnych. 

Naciągaczka

Zawsze uważałam, że to kobieta po konsultacji z lekarzem prowadzącym powinna zadecydować, o tym kiedy uda się na zwolnienie lekarskie. Powszechnie uważa się, że kobiety wymyślają i nadużywają zwolnień. Mnie nigdy ten temat nie interesował i miałam gdzieś, kiedy moje koleżanki wybierają się na l4. To była ich prywatna sprawa. Są kobiety, które czują się w ciąży dobrze i spełniają się ( ba! często nie wyobrażają sobie bez niej życia) w pracy do ostatnich dni przed porodem. Osobiście uważam, że jeśli pójście na l4 od pierwszych tygodni wcale nie jest przegięciem. Pierwszy trymestr wspominam ciężko. Wiecznie chciało mi się spać i miałam mdłości, totalnie byłam pozbawiona energii. Całe szczęście mogłam sobie pozwolić np. na pracę z domu. Ale nie wyobrażam sobie, gdybym miała np. siedzieć na kasie, przerzucać towar w sklepie czy jeździć w delegacje…
Każda ciąża jest inna i to kobieta wie najlepiej, kiedy powinna zwolnić tempo…

Jesteś gruba

Komentarze typu „ale jesteś gruba!”, „ale masz wielki brzuch”, „i co? dziewczynka będzie? widać, że odbiera ci urodę” są bardzo częste. Całe szczęście sama personalnie nie odczułam ich na swojej skórze, ale swoje słyszałam od koleżanek czy znajomych. Mówienie kobiecie w ciąży, że jest gruba uważam za cios poniżej pasa. Jaka gruba? Ta kobieta nosi pod sercem dziecko. Gwarantuję wam, że żadna kobieta nie chce być ani gruba, ani brzydka. A atrakcyjność buduje się w głowie, więc takimi komentarzami nie pomagacie. Każda z nas ma lustro i widzi swoje krągłości, ale przyświeca im jeden cel: wydanie na świat zdrowego dziecka.
Poza tym, jeśli spotykacie swoją kolezankę z liceum, która trochę „przybrała” to też mówicie jej ” Anka, ale jesteś gruba, chyba dużo jesz słodyczy?”. Mogę się założyć, że nie… Dlatego odpuście głupie komentarze w stosunku do kobiet w ciąży…

Daj dotknąć brzucha ( albo po prostu dotykanie brzucha bez zbędnego komentarza)

Zanim zaszłam w ciążę aż piekliłam się, gdy widziałam, że ktoś dotyka brzuszka ciążowego. To tak jakby chwycić kogoś bez ostrzeżenia za tyłek, nogę czy głowę. Dziwne prawda? O ile przyjaciółka, szwagierka czy mama mogą sobie pozwolić na więcej, to koleżanka, którą widzę raz na pół roku? Nie sądzę…
Będąc w ciąży trochę napięcie mi zeszło, ale też nie spotkałam się osobiście z taką sytuacją. Jak już to było to bliskie grono i zawsze wcześniej padało pytanie „Mogę?”. Jednak bądźcie czujni i pamiętajcie, że brzuch kobiety w ciąży nie zmienia praw własności z momentem ukazania się dwóch kresek na teście ciążowym. To dalej jest dotyk, intymny dotyk.

Uwaga! Nadchodzi burza…hormonów

Czy kobiety stają się bardziej wrażliwe będąc w ciąży? Pozwólcie, że odpowiem sama za siebie: TAK. U mnie są fazy wzmożonej wrażliwości, które kończą się najczęściej wybuchem płaczu. Dosłownie kilka (no może trochę więcej) razy w ciągu całej ciąży rozpętałam burzę. Najgorzej mają Ci, którzy z nami mieszkają, bowiem to oni są najbardziej narażeni na histerię. A histeria ma różne podłoże: raz będzie to sytuacja polityczna w kraju, drugi raz piosenka „Mam tę moc”. A może być też bez powodu. Relaks w wannie aż tu nagle nieokiełznany przypływ emocji, który kończy się szlochem. Powód? Ewidentnie hormony. Nie bierzcie sobie do serca tych wulkanicznych wybuchów, okażcie zrozumienie…i zapomnijcie o całej sytuacji. My kobiety też najchętniej wymazałybyśmy je z pamięci. 

A wy? Jakie macie doświadczenia? Uważacie, że kobiety w ciąży zachowują się często jak święte krowy? A może przysługują im dodatkowe prawa i przywileje? Z jakimi sytuacjami wy się spotkaliście? Jestem bardzo ciekawa waszej opinii!!

Dwumiesięcznik. Styczeń/Luty

Tym razem chcę Was zaprosić na nowy cykl pt. Dwumiesięcznik. To nic innego jak miks zdjęć, inspiracji, rekomendacji, które udało nam się zgromadzić przez ostatnie dwa miesiące. Jesteście ciekawi naszych kosmetycznych odkryć? A może szukacie dobrego filmy czy książki na długie wieczory? Być może jesteście tylko ciekawi i chcecie podejrzeć, co się u nas działo w ciągu ostatnich tygodni? To wszystko znajdziecie w naszym „Dwumiesięczniku”. Styczeń i luty-zaczynamy!

Na pierwszy ogień idą seriale. Ostatnio więcej czasu spędzam w domowym zaciszu, a to sprzyja przesiadywaniu przed telewizorem. Numerem jeden jest dla mnie „Dom z papieru”. Ośmioro przestępców barykaduje się z zakładnikami w hiszpańskiej mennicy. W międzyczasie geniusz wśród złodziei manipuluje policją, by zrealizować swój plan. Pikanterii dodaje tajemniczość, gdyż każdy z uczestników skoku dostaje pseudonim jeszcze przed rozpoczęciem akcji. Pseudonimy to nazwy popularnych, światowych miast. Uwaga, to serial, który wciąga od pierwszych minut. Nigdy tak szybko nie obejrzałam dwóch sezonów ( a niebawem pojawi się trzeci!). Dla mnie najlepszy serial ever!

Druga propozycja to „Homeland”-trzymający w napięciu serial dramatyczny. Opisuje historię jak po ataku na kryjówkę terrorystów w Iraku amerykańskim żołnierzom udaje się odbić jeńca wojennego, który zaginął przed 8 laty. Sierżant Nicholas Brody wraca do kraju jako bohater, jednak nie wszyscy w niego wierzą. Agentka CIA Carrie Mathison nie zważając na innych próbuje udowodnić, że uznany wcześniej za zmarłego żołnierz nie jest już tym samym człowiekiem który wyjechał na misję. Ale to dopiero początek…bo sezonów na Netflixie jest dostępnych aż 6!

I ostatnia rekomendacja to serial „You”. Miałam z nim problem. Obejrzałam dwa pierwsze odcinki, jakoś nie czułam klimatu. Po kilku tygodniach (z nudów) wróciłam do jego oglądania i mnie wciągnęło. „You” opisuje historię menadżera księgarni, który zakochuje się w poetce i zaczyna mieć na jej punkcie totalną obsesję. Czym to skutkuje? Likwidowaniem każdej (KAŻDEJ) przeszkody, która staje na drodze tej miłości.

Warte polecenia są też książki. Podobno tych nie ocenia się po okładce, ale właśnie z „Becoming” Michelle Obama tak było. Widząc uroczą, roześmianą kobietę za szybą, na półce w księgarni uznałam, że zaryzykuję i wrzucę do koszyka. Warto było! Przyjemnie się ją czyta.

Inaczej było z Tomkiem Michniewiczem i jego „Chrobotem”. To kolejna pozycja z jego dorobku, która znalazła swoje miejsce na naszym regale. Jeśli lubicie teksty o podróżach, reportaże z nutką socjologii-koniecznie zaopatrzcie się w tę książkę. Znajdziecie tam siedem historii zwykłych ludzi z różnych zakątków świata. Zestawienie, które uświadamia, jak wielkie znaczenia ma nasze pochodzenie, a co za tym idzie sposób wychowania, filozofia życia etc.

A jeżeli szukacie sposobu na spędzenie wesoło czasu ze znajomymi…to spróbujcie gry w Taboo. Musicie opisać konkretne hasło, bez używania określonych słów…a to wszystko na czas 🙂 Gwarantuję, że śmiechu i emocji będzie całe mnóstwo.W ostatnim trymestrze musiałam zrezygnować z kawy, ale dalej biorę na wynos…tyle, że gorącą herbatę // Nie wiem czy to zasługa ogrzewania podłogowego czy cudownej atmosfery w naszym domu, ale Kitek może godzinami wylegiwać się na plecach. Ewentualnie zaczepia napotkanych domowników w nadziei, że załapie się na głaskanie // Jedzenie na mieście to wspólne hobby moje i Bartka. Uwielbiamy dobrze zjeść, w ładnym miejscu, a przy tym chichrać się i opowiadać jak nam minął dzień. Na talerzu widzicie pysznego bajgla, którego zjecie w Gliwicach w Micha Zupa Bar. // Wspomnienie śniegu…w tym roku po raz pierwszy nie powiedziałam złego słowa na zimę. Ale pewnie wynika to z tego, że będąc w ciąży mogłam sobie pozwolić na podziwianie jej zza okna, a nie zrywanie się rano do pracy.

W ciąży nie mam zachcianek. Nie było sytuacji, żebym prosiłam Bartka w środku nocy, aby jechał po śledzie. Natomiast nigdy nie pogardzę lodami. Nieważne, że za oknem zima w pełni. Wchodzę pod kołdrę i wcinam pudełko lodów. // Niedawno w naszym domu wreszcie pojawiły się zdjęcia. Nie wiem jak wy, ale dla mnie fotografie tworzą klimat domowego ogniska. // Wiem, że cała Wasza uwaga pewnie skupiona jest na Kitku i jego brzuszku (sporych rozmiarów), ale zwróćcie uwagę na pled z wełny czesankowej od Loops. Cudo! // Moja torba do szpitala miała swoją premierę wcześniej niż zakładaliśmy. Niestety przez kilka dni razem z Klarcią wymagałyśmy hospitalizacji, ale już jest dobrze i czekamy spokojnie na rozwiązanie 🙂

Nic tak mnie nie rozczula jak te małe, różowe czapeczki!  // Zima czy lato, białe spodnie zawsze muszą być w mojej szafie…nawet te ciążowe! A wy macie ulubiony ciuch, taki codzienny must have w swojej garderobie? // Wspominałam Wam o naszych kulinarnych podbojach. Często przywołujemy smaki i zapachy ulubionych potraw w domowej kuchni. Tutaj indyjskie butter chicken – niebawem przepis na blogu! // Łup z KIKa – drewniany stołek. Uwielbiam takie perełki! Przyznajcie się, kto go też ma?

Przez lata do ust używałam pomadki Carmex. Umówmy się- nie ma ona estetycznego opakowania, ale byłam jej wierna i nie ruszały mnie ładne opakowania innych pomad o wątpliwym składzie. Ostatnio, trochę bezwiednie, wrzuciłam do koszyka balsam do ust EOS. Tłumaczę sobie, że to ten kolor teraz tak na mnie działa (Klarcia w brzuchu robi swoje!), ale to był dobry wybór. Przepadłam. Dobrze nawilża, świetnie się aplikuje…i pięknie wygląda. Używacie?

Wizyta kuriera ZAWSZE sprawia nam radość. Każdy z domowników się z czegoś cieszy. Tutaj podskakiwałam z radości z powodu  nowych lamp od Britop, Kitek szalał między kartonami, urządzając sobie niezły labirynt…a Bartek radował się perspektywą zawieszania lamp ( he, he, he).

Czekoladowe ciasto OREO (przepis znajdziecie TUTAJ) z dodatkową polewą i malinami. // Szczęście widać gołym okiem, prawda? 🙂 // A tu kolacja, która na zawsze zapadnie nam w pamięci. Robiąc to zdjęcie, nie miałam pojęcia, co się wydarzy w ciagu najbliższych kilku minut… / Dla spostrzegawczych potwierdzam: I SAID: YES!!! 🙂

Wyprawkę dla Klary zaczęłam na spokojnie dopiero w styczniu, ale totalnego przyspieszenia nabrałam w drugiej połowie lutego. Ubranka, fotelik, akcesoria, urządzenie pokoiku – mamy to! Czekamy jeszcze na wózek, który na dniach do nas dotrze…Nie mogę się już doczekać.

Do produktów marki NUK mam sentyment. Zawsze mama mi opowiadała, że właśnie tej firmy miałam m.in. smoczki. Nawet ostatnio wysłała mi ich zdjęcie! Prawie trzydziestoletnie smoczki…to jest coś!  // Oprócz butelki, w łóżeczku pojawił się kokon ze wzorem origami od Tiny Star (do kompletu mamy jeszcze rożek i organizer!). // A tu najpiękniejsza pościel jaką kiedykolwiek widziałam. Przepięknie odszyta, z naturalnych materiałów, przedstawiająca czaple. Kolorystycznie również idealnie wpasowała się do pokoiku. Pościel znajdziecie w sklepie Maamut KLIK.

Kilka kadrów mojego panieńskiego pokoju, który teraz jest bardziej gościnny…ale dalej mój 🙂 Wygodne łóżko, miejsce do pracy i piękna kolorystyka. Wciąż się zachwycam metamorfozą, którą przeszedł ten pokój. A pamiętam jak w licealnych czasach jedna ze ścian była wymalowana na kolor intensywnego różu, a dodatki były rodem z afrykańskiej osady. Dzięki Mamo, że zacisnęłaś zęby i przetrwałaś ten trudny (dizajnersko) czas. 

Kuchnia mojej Mamy niezmiennie Was zachwyca. I wcale się nie dziwię. Sama ją uwielbiam! Jest dopracowana w każdym calu. I tak-tu zawsze jest taki porządek. Nawet podczas gotowania nie ma opcji, żeby mąka fruwała w powietrzu, po blacie walały się brudne półmiski, a na podłodze zalegały okruchy. Czyli totalne przeciwieństwo mojej kuchni, która ocieka sosami podczas gotowania. Ale u mnie prosta sprawa. Znam siebie, więc dobrałam gładkie fronty, które wystarczy przetrzeć wilgotną szmatką. Ścieranie sosu pomidorowego z tych żłobionych frontów nie byłoby już takie szybkie… // Ktoś tu był grzeczny i dostał prezent-niespodziankę. I nie moi mili, to nie były Walentynki, imieniny, urodziny, przeprosiny… to był zwykły dzień 🙂 Wiem, jestem szczęściarą! // Ten kącik z komodą w roli głównej bardzo Wam przypadł do gustu. Jedni zauroczeni są kompletem pastelowych puszek (oczywiście upolowanych w KIKu), a drudzy wzdychają do Lamy ( czy też Alpaki – jak kto woli). A w jakiej grupie wy jesteście? #TeamLama czy #TeamPuszki ?

Długo nie miałam pomysłu na salon. Brakowało nam stolika kawowego i fotela. Z fotelem sprawa rozwiązała się sama. Po prostu zakradłam się do domu rodziców i wyniosłam im fotel z salonu. Ale spokojnie, w tym czasie mama już oczekiwała kuriera z nowym nabytkiem 🙂 A do stolika zapałałam miłością nagle, przechadzając się po IKEA setny raz, ale właśnie wówczas stanęłam obok i stwierdziłam „mój Ci on”.

Jak burger to tylko z jajem! Wolę mniejszą kanapkę, ale treściwie. Polecam Pasibusa. W Katowicach znajdziecie ich w aż dwóch lokalizacjach. Warto! // Duże obrazy w ramach to must have każdego wnętrza. Często zanim je powieszę, to opieram ramy przy ścianach, co tworzy dodatkowy klimat. Uwielbiam wszelakie mapy, dlatego dwie sztuki zamówiłam ostatnio w Maptu. Jakie miasta wybraliśmy z Bartkiem? Pragę i Paryż. To jedne z tych miejsc, które odwiedziliśmy w zeszłym roku i przywołują cudowne wspomnienia. A wy? Jakie miasto byście wybrali? /On potrafi tak cały dzień…Kot leżak. // Naleśnikami z owocami nigdy nie pogardzę…Chociaż w knajpach jadam przeważnie konkrety, to czasem uda mi się wyskoczyć na coś słodkiego.

A jak jesteśmy przy słodkim, to wiadomo – TŁUSTY CZWARTEK. Akurat kocham jeść pączki zawsze, więc ten czwartek nie jest jednym dniem w roku, w którym po nie sięgam…ale jest za to świetną okazją, żeby szczególnie zjeść te tłuściutkie, lukrowe pączusie i przypomnieć sobie, jakie są pyszne!