Tyle było przygotowań, a już magia świąt przeminęła. Wszystkie ozdoby pochowane, choinka chcąc czy nie musiała zostać rozebrana… a w zasadzie sama zaczęła się rozbierać. Jak to możliwe? Gałązki zaczęły opadać i w pewnym momencie bombki poczuły się jak na zjeżdżalni i mało co a wylądowałyby na podłodze.
W międzyczasie dopadła mnie choroba, która uziemiła mnie na kilka dni. Ale nic straconego, czas w domu spożytkowałam na szukaniu inspiracji. Węszyłam chyba aż za bardzo, bo oprócz kilku nowości w salonie, wymyśliłam sobie kilka metamorfoz. Póki co, to tylko plany, ale marzy mi się kilka zmian w sypialni (m.in. zmiana szafy), a także zagospodarowanie pokoju gościnnego. Nie mówiąc już o tym, że razem z Marceliną chciałybyśmy wreszcie stworzyć biuro z prawdziwego zdarzenia. Miejsce jest, pokoje czekają, na wymianę podłóg, przemalowanie oraz zakup nowych mebli. Sami widzicie, w tym roku sobie raczej nie odpocznę. Ale to dobrze, bo uwielbiam zmieniać, aranżować, to dodaje mi energii.
Sam remont bywa czasem uciążliwy, ale perspektywa pięknego, wymarzonego wnętrza jest tak napędzająca, że nie straszny mi brud, kurz i powszechnie panujący sajgon. Kilka lat temu jakoś gorzej znosiłam takie metamorfozy. Najlepiej, żeby jak za sprawą czarodziejskiej różdżki wszystko było od razu gotowe. A teraz? Żaden problem! A wy? Lubicie remonty? Zmiany? Dzielnie trwacie na placu budowy czy może uciekacie za miasto i wracacie na gotowe?