Archiwa tagu: Mieszkanie Marceliny/Marcelina’s flat

BIŻUTERIA ŁAZIENKOWA – Jakie wybrać baterie?

Gdybyście mnie zapytali w środku nocy, jak chciałabym urządzić łazienkę, to wyrecytowałabym Wam od razu. Biel na ścianach i orientalny wzór na podłodze w neutralnych odcieniach szarości i czerni. Dlatego same poszukiwania płytek nie były specjalnie trudne. Oczywiście były dylematy. Korciło mnie, aby wybrać mniejsze kafelki na ścianę i położyć je do połowy. Jednak później uznałam, że te „małe” będą już w kuchni…I padło na większy kaliber i to pod sam sufit (z wygody, by uniknąć malowania ścian po 2-3 latach).

Pewnie jesteście ciekawi co z umywalką, szafką pod umywalkę i innymi dodatkami? Nie zdradzę Wam zbyt wiele. Od dziecka lubiłam budować napięcie 🙂 Ale napiszę tylko, że będzie sporo drewna, które ociepli wnętrze. Lubię jasne wnętrza, często przełamane kontrastową czernią, ale zawsze w towarzystwie drewna.

No dobrze, żeby nie zatajać wszystkie, napiszę Wam dziś o bateriach łazienkowych. To dla mnie trudny temat i podejrzewam, że nie jestem w tej kwestii osamotniona. Są elementy we wnętrzu, które moglibyśmy wybierać godzinami, a są też takie, do których nie przywiązujemy większej wagi. Jednym z takich elementów są…baterie łazienkowe. Tym razem podjęłam decyzję, że wybiorę baterie idealne. Przeglądanie ofert zajęło mi sporo czasu, więc nie będę rozpisywać się i produkować elaboraty, tylko konkretnie opiszę Wam baterie, które wybrałam docelowo i 2-3 pozostałe, między którymi się wahałam.

Firma, na którą się zdecydowałam to DEANTE. To polska marka, która jest na rynku od około 30 lat. Dlaczego akurat ją wybrałam? Jakiś czas temu (jak jeszcze nie miałam w planach urządzać łazienki) miałam okazję dokładnie się przyjrzeć asortymentowi marki. Ich design tak utkwił mi w pamięci, że szukając baterii dla siebie nastawiłam się na DEANTE.

Wybór padł na kolekcję Hiacynt. Podoba mi się połączenie klasycznego designu z nutką nowoczesności. Dynamiczna forma sprawia, że baterie nie są nudne, ale też nie odwracają uwagi od całego wnętrza. Przy tym wszystkim są funkcjonalne, mają dwustopniową głowicę eco-click, dodatkowo jest możliwość pokierowania strumieniem wody z uwagi na ruchomy aerator. Baterie tej serii są wygodne w użyciu, przede wszystkim w codziennym życiu domowników, ale także dla dzieci. 

Nie mogłabym przejść obojętnie obok czarnej baterii, również z serii Hiacynt. To identyczny model, jaki ja wybrała, ale w kolorze czarnym. Szczerze, to chyba nie spotkałam się z łazienką, która miałaby taką baterię. A szkoda! Bo wygląda to szałowo! Jest to opcja trochę dla bardziej odważnych, ale zobaczcie…warto chyba zaryzykować. A Ci, którym po głowie chodzą czarne baterie, ale mają problem z ich dostępnością, biegnę oznajmić, że problem zażegnany. Czarne baterie są dostępne w asortymencie marki Deante (klik).

Czujecie ten retro klimat? Kolekcja Lucerna jako pierwsza wpadła mi w oko. Zwariowałam na punkcie tych pokręteł. Świetnie wyglądają w łazienkach urządzonych np. w stylu skandynawskim. Dlaczego jej nie wybrałam? Z uwagi na krótką wylewkę baterii przy wannie. Niestety potrzebna była bardziej wysunięta, co skreśliło Lucerne z listy. 

Wystarczyło, że zobaczyłam nazwę kolekcji to już wyobraźnia zaczęła mi pracować. Mieć jaguara w łazience? Bajer! Kolekcja Jaguar była olbrzymią konkurencją dla Hiacynta. Natomiast wydaje mi się, że Jaguar pasuje do łazienek bardziej nowoczesnych. Opływowe kształty baterii nadają wyrafinowania łazience i to jest fajne!

Sami widzicie, wybieranie baterii (i to po pierwszych, większych selekcjach!) nie jest łatwą sprawą. Ale uwierzcie-warto zatrzymać się na chwilę w pędzie prac remontowych i wybrać biżuterię łazienkową. Baterie mają podobą historię jak lampy. W pierwszym momencie podobno nikt nie zwraca na nie uwagi, ale tak naprawdę to one dopełniają wnętrze i tworzą spójną przestrzeń.

Dajcie znać jak wy podchodzicie do wyboru baterii. Stawiacie na klasyczne rozwiązania czy bawicie się formą, kolorem?

Projekt „MISJA:Cztery kąty i taras piąty” wciąż in progress!

 

METAMORFOZA SALONU – FINAŁ!

 

Jest! Jest! Jest! Finał metamorfozy mojego salonu. Chociaż na blogu pojawiło się kilka wpisów na temat zmian, które zamierzam wprowadzić, to wiele rzeczy trzymałam dalej w tajemnicy. A wszystko po to, aby nie zdradzać Wam od razu wszystkiego. Wiem, byłam okropna, że tak zwlekałam z pokazaniem efektów, ale uwierzcie-praktycznie do wczoraj dopieszczałam salon.
BEFORE&AFTER
Nawet nie wiecie jak cieszy mnie efekt końcowy. Wszystko co sobie wymarzyłam- wprowadziłam do   wnętrza. Miało był lekko i jasno, czyli totalne przeciwieństwo tego co było. Ciężkie, czekoladowe, skórzane sofy, proste krzesła, geometryczny dywan, stół z palet – tak jeszcze niedawno wyglądały moje cztery ściany. Sami zobaczcie before&after, który dla Was przygotowałam, a dla tych bardziej dociekliwych >>> tutaj zobaczycie cały wpis o starym salonie, doskonały, aby zrobić bardziej dokładne porównanie.
Sam układ nie uległ zmianie. Dalej uważam, że mój wielofunkcyjny salon sprawdza się w 100%. Trzy strefy: jadalniana, wypoczynkowa i domowe biuro świetnie ze sobą współpracują. Wchodząc do pokoju wpadamy na duży, jadalniany stół z krzesłami. To wygodne rozwiązanie, gdy mamy gości i donosimy jedzenie z kuchni. Nie musimy się przeciskać, tylko od razu „wpadamy” na stół. Kolejno- sofy, stolik kawowy, szafka RTV. Doskonałe miejsce, aby odpocząć po ciężkim dniu. Centralne miejsce w salonie. A przy oknie-kącik biurowy, dzięki czemu możemy liczyć na naturalne światło.

 

 

CO SIĘ ZMIENIŁO?
* dywan – biało-czarny wymieniłam na beżowy z delikatnym szarym wzorem. Miękki, z gęstym włosiem. Dywan Berber Shaggy Massin znajdziecie w sklepie Rug Vista. A jeśli jesteście ciekawi mojej opinii albo po prostu chcecie uzyskać więcej informacji na jego temat to zajrzyjcie do wpisu, gdzie dokładnie opisałam ten model >>> KLIK.
* stolik – wcześniejszy stolik z palet wykonał mój mąż…nie przeszkodziło mi to jednak w wymianie na nowszy model (stolika oczywiście!:-)). Mebel z palet już nie był w dobrej kondycji, więc powędrował na śmietnik. Co wybrałam w zamian? Stolik kawowy Ordal marki Hugle. Strzał w dziesiątkę! Jest dość duży ( 90cm x 90cm), ale dzięki jego nowoczesnej formie przybiera lekki charakter. Jeśli spodobał Wam się ten model koniecznie zobaczcie co na jego temat pisałam w ostatnim wpisie >>> KLIK.
* szafka RTV – pamiętacie starą? niegdyś cieszyła oko w salonie moich rodziców (jakieś 15 lat temu), później stała w moim pokoju panieńskim, aż wreszcie została przemalowana na biało i zamieszkała w nowym mieszkaniu. Wymieniłam w niej także gałki, ale to nie wystarczyło. Szafka zwyczajnie była bardzo zniszczona, wręcz zapadała się pod ciężarem telewizora. Nowy mebel  kupiłam w IKEA. Oprócz pojemnych półek, ma również miejsce na inne elektroniczne gadżety czy czasopisma. Dodatkowo, łatwo przymocować z tyłu szafki panel z kablami, który sprytnie jest ukryty. Niestety, gdy wreszcie zdecydowaliśmy się na jej zakup, to nie było jej w katowickim sklepie i musieliśmy pojechać do IKEA w Krakowie-ale było warto!
* krzesła– fakt faktem, marzyły mi się nowe krzesła przy dużym stole, ale jakoś nie był to punkt numer jeden w metamorfozie. Aż pewnego dnia, całkiem spontanicznie wystawiłam na sprzedaż nasze drewniane krzesła na znanym portalu internetowym. Zdziwiłam się, bo zainteresowanie było ogromne. Po dwóch dniach krzesła pojechały do innego właściciela, a nam został jedynie pusty stół. Zdarzyło się to dzień przed wylotem do Włoch, więc poszukiwania nowych krzeseł rozpoczęłam tuż po powrocie. W sklepie Scandi Shop znalazłam nowoczesne, srebrne krzesło Paris Mesh (a wpis na temat tego modelu znajdziecie tutaj KLIK), które od razu rzuciło mi się w oko. Reszta krzeseł to modny model z metalowymi nogami (podobny także upolujecie w sklepie Scandi Shop >>> o tutaj KLIK).
* sofy – ciężkie, skórzane sofy kompletnie nie pasowały do mojego wyobrażenia o nowym salonie. Nie mogłam pozwolić sobie na zakup dwóch nowych sof, więc poszłam trochę na skróty i zamówiłam pokrowce. Materiałowe, w kolorze szarym, szyte na miarę- to coś co pozwoliło dopełnić moje wnętrze. Samo założenie nie wymaga dużego nakładu pracy, a efekt jest niesamowity.

 

 

 

 

 

 

 

 

Plakaty, które widzicie zrobiłam sama. O ile z napisem nie było większych problemów, to grafika zajęła mi więcej czasu. Ze zdjęcia na telefonie starałam się narysować jelenia  w zgodzie z proporcjami na papierze milimetrowym. Później wystarczyło go przerysować na gładkiej kartce. Jeżeli sami chcecie odświeżyć swoje wnętrza to takie grafiki potrafią wiele zdziałać. Wystarczy jeden wieczór, wolna ramka na zdjęcia i obrazek gotowy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mam nadzieję, że efekt końcowy przypadł Wam do gustu. Bardzo starałam się, aby całokształt był dokładnie taki jaki sobie zaplanowałam. Koniecznie dajcie znać jak oceniacie metamorfozę. Która wersja podoba Wam się bardziej? Nowa, lżejsza, w jaśniejszych odcieniach? Czy może wolicie skórzane sofy i coś w stylu urban jungle? Liczę na Wasze komentarze 🙂 

METAMORFOZA SALONU – część 3 – Stolik kawowy

Obiecuję, że w przyszłym tygodniu pokażę Wam finał metamorfozy. Na ten moment czekam jeszcze na kilka mniejszych i większych rzeczy, ale już dziś chcę Wam wyjawić tajemnicę na temat stołu kawowego. Sentyment sentymentem, ale postanowiłam pozbyć się stołu z palet, który zrobił własnoręcznie mój mąż (Mężu-wybacz!). Prawie 3 lata temu marzyłam o takim stole, ale przez ten czas znudził mi się i zamarzyłam o czymś nowym. Stół z palet był masywny, a jak wiecie-metamorfoza salonu ma na celu „odciążyć” wnętrze, nadać mu lekkości.
NA JAKI STÓŁ SIĘ ZDECYDOWAŁAM?
Totalnie zauroczyły mnie stoły marki HUGLE. Wybrałam stolik kawowy Ordal. Podoba mi się, że oprócz określonego modelu wybieramy także wielkość, kolor podstawy oraz kolor i grubość blatu. U mnie zagościł ten w większym rozmiarze ( 90cm x 90 cm), podstawa w kolorze czarnym. Blat jest dębowy, olejowany o grubości 3,6 cm. Całkowita wysokość stołu to 45 cm (również tu zdecydowałam się na wyższy model).
KILKA SŁÓW
Stół przyciąga nie tylko niebanalną formą, ale także jakością. To ważne, bo nie mam zamiaru wymieniać stolika co kilka miesięcy. Podoba mi się również jego rozmiar. Dzięki temu spokojnie goście mogą usiąść na sofach, a nie tylko sztywno przy dużym stole. Bez problemu znajdzie się miejsce na przystawki, napoje. Fajnym gadżetem jest też metka marki, która przymocowana jest między blatem a podstawą. Spodobało mi się również opakowanie przesyłki. Solidnie zabezpieczony mebel to gwarancja, że przesyłka dotrze do nas w nienaruszonym stanie, a to dla nas klientów powinno być najważniejsze, prawda?:)
Na ten moment to wszystko. Zapraszam Was do oglądania zdjęć, ale także na stronę internetową marki HUGLE, gdzie prócz stolików kawowych znajdziecie jeszcze np. biurka, regały, szafki 🙂 Ach, no i koniecznie dajcie znać co sądzicie o stoliku!

 

 

 

METAMORFOZA SALONU – część 2 – Kilka słów o krzesłach

Pomysł metamorfozy salonu kiełkował w mojej głowie od dawna. Jednak nie miałam zamiaru ruszać krzeseł przy stole jadalnianym. Nie były moimi wymarzonymi, ale sprawdzały się i nie przeszkadzały mi aż tak. Natomiast, dobrze wiecie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. I jak już zaczęłam wprowadzać zmiany, to spontanicznie postanowiłam sprzedać moje stare meble. Nie czekałam zbyt dlugo, bo okazało się, że masę ludzi rzuciło się na te moje 4 krzesła. Telefony, wiadomości…No i sprzedałam.
Nie umiałam się zdecydować jakie krzesła wybrać…chciałam, żeby było bardziej nowocześnie. A że wybór w sklepie ScandiShop.pl jest ogromny, to całe godziny spędzałam nad zastanawianiem się i przeglądaniem działu : meble. Nie zdradzę Wam wszystkiego, co coś muszę zostawić na finałową metamorfozę, ale dziś możecie podejrzeć jedno z krzeseł, które znajdziecie  moim salonie. Jest to srebrny model Paris Mesh. Industrialna, surowa bryła idealnie będzie pasować do mojego nowego wnętrza. Dodatkowo, krzesło jest ozdobione dziurkami na oparciu i siedzisku, co dodaje mu lekkości. Sami zobaczcie…

 

Nie obyło się bez testowania. Klasycznie Kitek wcielił się w rolę testera produktu. Jak widzicie, dumnie siedzi wpatrzony w obiektyw. Biorąc pod uwagę, że wciąż zajmuje miejsce na tym srebrnych siedzisku, gdy siedzi z nami przy stole, to mogę śmiało stwierdzić, że testy przeszły pozytywnie 🙂
Jeśli szukacie ciekawych krzeseł (ale też innych mebli) to śmiało zaglądajcie na stronę sklepu ScandiShop.pl. Jest w czym wybierać 🙂

 

 

 

 

Włoskie wakacje – RELACJA [Bari. Alberobello. Polignano a mare]

Mamy jedną, niezawodną zasadę: nie wiesz, gdzie jechać-jedź do Włoch. Dlaczego? Bo wystarczy zabukować bilet i poświęcić niecałe dwie godziny na lot. Nie martwisz się o bagaż, bo na pokład wchodzisz ze swoją podręczną walizką. Masz świadomość, że przez te kilka dni zawsze dobrze zjesz.  Można tak wymieniać bez końca! Jaki rejon Włoch wybraliśmy tym razem? Puglia!
LOTNISKO
Uwielbiam atmosferę na lotnisku. Lubię obserwować ludzi, lekko podenerwowanych, zagubionych, ale i ciekawych swoich przygód. Lubię też zwracać uwagę na różnice np. podczas kontroli. W Katowicach na lotnisku od razu przydałyby nam się stopery do uszu. A to za sprawą energicznej, włoskiej rodziny, która uparcie kłóciła się z przedstawicielką tanich linii lotniczych. Ich walizka była dosłownie o 2 cm wyższa niż respektowany rozmiar na pokładzie samolotu. Oni wymachiwali rękami, przekrzykiwali się i uporczywie argumentowali swoje racje, gdy jednocześnie obok babeczka  cichym głosem tłumaczyła w języku angielskim, że nie rozumie po włosku. A przy tym towarzyszyła jej wielka purpura, która jak kurtyna przysłoniła jej twarz. Głupia sytuacja, walka o te dwa centymetry a wywołała tyle negatywnych emocji.
Wszystko wyjaśniło się w drodze powrotnej. Usilnie upychałam wszystko do walizki, aby nie było dodatkowych toreb, niepotrzebnych nieporozumień. Bo jeśli 2 centymetry wywołały taką burdę, to co się stanie z dodatkową torebką. Jakie było moje wielkie zdziwienie, gdy nikt nie był zainteresowany moim paszportem i tylko przelotnie zerknął na mój elektroniczny bilet. Dopiero przed samym wejściem na pokład łaskawie zeskanowali kod z mojego biletu. Nie było problemu, gdy testując obsługę lotniska obwiesiłam się torebką, aparatem, i kolejną torbą. Zero reakcji. Nie wspominając już o tym, że gdy nam sprawdzali bagaż to kobieta przed monitorem nawet na niego nie spojrzała, bo była rozbawiona konwersacją z kolegą obok. Nie to co w Polsce. Płyny, leki, elektronika. Wszystko ma być wyciągnięte, zweryfikowane. Taka różnica w kontroli… I człowiek przestaje się dziwić włoskiej rodzince, która przyzwyczajona do włoskiej lekkości miała problem z 2 centymetrami.

 

BARI 
Docelowo polecieliśmy do Bari-nadmorskiej miejscowości. Klasycznie zatrzymaliśmy się w mieszkaniu w centrum miasta. Korzystamy z serwisu airbnb, co ostatnim razem skończyło się na wynajęciu jednego pokoju, gdzie w drugim mieszkała para Włochów z ich 3 kotami. Nie powiem, było całkiem fajnie jeść ciepłe rogaliki w gronie tubylców 🙂 Tym razem mieszkanie mieliśmy do dyspozycji tylko dla siebie. Z wyjątkiem jednej nocy, gdy przyjechała dziewczyna z Irlandii, której nawet nie miałam okazji poznać.
Bari to miejsce, gdzie można odpocząć. Jest plaża i morze, ale gdy do tej kombinacji dochodzi moja osoba, to niestety relaks przybiera inną formę. Tak jak pierwszego dnia, gdy spędziliśmy ponad godzinę na plaży, a ja uporczywie wymuszałam na mężu, aby się zebrać i pozwiedzać okoliczne miejscowości. Więc zapamiętajcie, gdy przyjdzie Wam szalony pomysł spędzenia wakacji w moim towarzystwie, to nie potrzebne Wam będą stroje kąpielowe, dmuchane materace czy karimaty. Wystarczą wygodne buty i rozgrzane kolana, bo chodzenia będzie sporo (zapytajcie mojego Męża, ten to zabiera wyłącznie adidasy na podróż, bo uznaje że sandały niepotrzebnie miejsce zajmują).

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Żeby nie było, że na tych wakacjach totalnie odpłynęłam i pasję do wnętrz upchałam głęboko w schowku w samolocie. Na dowód mam dla Was kilka zdjęć z wystawy, która miała miejsce w centrum Bari, na starym mieście. Wystawa przedstawia dzieła artystów z regionu Puglia. Najbardziej spodobały mi się drewniane torebki, nie wiem na ile byłyby praktyczne, ale wyglądały naprawdę świetnie.
Kolejny przejaw dizajnu napotkałam na ulicy. Na głównym deptaku siedział Pan, który robił doniczki z kamienia, które idealnie komponowały się z np. kaktusami. Nie przeszkadzał mi przenikliwy wzrok artysty i bezpardonowo zrobiłam mu zdjęcie. Szkoda, że miałam tylko bagaż podręczny wypchany na 120%, w przeciwnym razie kupiłabym takie cudo.

 

POLIGNANO A MARE
Kolejnym przystankiem  była miejscowość Polignano a mare. Cel był jeden – zobaczyć te cudowne widoki! A z czym jeszcze kojarzone jest miasteczko? Z wybitnym, włoskim piosenkarzem Domenico Modugno ( kojarzycie piosenkę „Nel blu dipinto di blu”? To właśnie on ją śpiewał!).  Z Polignano mieliśmy plan, aby przemieścić się do innego miasta-Alberobello, gdzie znajduje się największe skupisko białych domków tzw. trulli. Ale to nie było takie proste! Nikt nie wiedział jak dojechać do tej miejscowości, a stacja kolejowa była tak mała, że nie było nawet okienka z przemiłą panią, która mogłaby pomóc. Chodziłam więc od knajpki do knajpki, nie ominęłam nawet szwaczki czy rybaka i nic. Po przejściach dodarliśmy do informacji turystycznej, która była ukryta w bocznej uliczce i mało kto o niej wiedział. Okazało się, że najpierw pociągiem musimy jechać do miejscowości Monopoli, a dopiero później złapać autobus, który jeździć 4 razy dziennie. Gdy tylko dojechaliśmy do Monopoli, zauważyliśmy jeden samotny autobus przepełniony młodzieżą wracającą ze szkoły. Niechętnie zajęliśmy miejsca i pochmurnie spojrzeliśmy na zegarki, które wskazały ponad godzinne oczekiwanie na odjazd. Jakie było zdziwienie jak kierowca wrzucił pierwszy bieg i odjechał 50 minut przed planowanym odjazdem( kolejny kurs miał być za prawie 4 godziny…).

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ALBEROBELLO
Kierowca musiał być bardzo niecierpliwy, bo niedość, że odpalił autobus prawie godzinę wcześniej to jechał jak szalony przemierzając mniejsze i większe wsie. W tym pędzie jechaliśmy blisko 60 minut. Towarzyszyło nam ciągłe trąbienie, które mogło sygnalizować tylko jedno „Kury, koty, konie, krowy, ludzie- z drogi, bo jadę!”.
Gdy wreszcie dotarliśmy do Alberobello naszym oczom ukazały się białe domki, tzw. trulli. Pamiętam ich zdjęcia w przewodniku. Zawsze chciałam je zobaczyć, to był taki mój włoski „must have”. Sami zobaczcie jak świetnie wyglądają na zdjęciach.

 

 

 

 

 

Czas ochłonąć i wrócić do rzeczywistości. Szykuje się sporo zmian na Sisters About, no i finał metamorfozy salonu 🙂 Ściskam, Marcelina

METAMORFOZA SALONU -część 1 – Jaki dywan wybrałam?

O tym, że mam ochotę coś pozmieniać w moim salonie wspominałam od jakiegoś roku. Sam układ pomieszczenia uważam za funkcjonalny i tu nie chciałabym wprowadzać zmian. Salon jest wielofunkcyjny, podzielony na 3 strefy: jadalnianą, wypoczynkową oraz biurową. Prawdą jest, że po przeprowadzce zainwestowaliśmy we wszystkie pomieszczenia prócz salonu.Sofy są od moich rodziców, szafka TV wcześniej stała w moim panieńskim pokoju. Z czasem pojawił się duży stół i biurko, a stolik kawowy zrobił mój mąż z palet. Minęły 3 lata i uznałam, że czas na zmiany. Teraz w salonie królują kontrasty. Czekoladowe sofy, biało-czarny dywan w charakterystyczny wzór chevron odbijają na tle jasnych ścian. Musicie uzbroić się jeszcze w trochę cierpliwości nim pokażę Wam cały efekt. Do tego czasu będę Wam zdradzać jakie poszczególne meble oraz dodatki wybrałam do metamorfozy. Dziś pokażę Wam dywan.
Jaki dywan wybrałam?
 
Zależało mi, aby dywan nie tylko ładnie wyglądał, ale przede wszystkim był dobrze wykonany. W głowie miałam wymarzony model. Miał być koniecznie jasny z elementem szarości. Żadnych kontrastów, intensywnych barw. Nie chciałam też gładkiego, pozbawionego wzorów, bo takie rozwiązanie wydawało mi się banalne i mało ciekawe. Wreszcie znalazłam dywan z grupy Berber/Marocco (klik) z serii Shaggy (klik). Niewyobrażalnie miękki! Gdy pierwszy raz go rozłożyłam to nie mogłam się powstrzymać i rzuciłam się na ziemię 🙂 Mogłabym leżeć na nim godzinami! Ostatecznie zdecydowałam się na model Berber Shaggy Massin (CVD13398) (klik) Wybrałam rozmiar 160×230, ale dostępne są też inne wymiary.
Jakie miałam oczekiwania?
Ważne było dla mnie włosie, z którego jest wykonany dywan. Miał być przyjazny dla środowiska, odporny na zużycie, łatwy w czyszczeniu i nie powodować u mnie alergii, a biorąc pod uwagę, że uczula mnie praktycznie wszystko, to zadanie było trudne. Udało mi się, bo dywan Berber Shaggy Massin jest wykonany z włosia PP Heatset, a co za tym idzie spełnia wszystkie wcześniejsze wymagania. Dodałabym również to, że dzięki niemu odciążamy inne meble, np. sofy czy krzesła, bo oglądając TV najchętniej siadamy właśnie na dywanie:)

 

 

Przygotowałam dla Was kilka zdjęć, aby zobrazować  to, o czym wcześniej wspominałam. Na pierwszy rzut oka widać, że dywan jest solidnie wykonany. Grube i gęste włosie świadczy o tym, że dywan jest przyjemny w dotyku i bez problemu możemy po nim chodzić boso. Dodatkowo, dywan jest pokryty cienką warstwą lateksu, więc również jest antypoślizgowy, co sprawdzi się w domach, gdzie np. przebywają dzieci. Jeżeli tak jak ja szukacie nowego dywanu i chcecie odmienić Wasze wnętrze, koniecznie zajrzyjcie na stronę sklepu RugVista (klik).

 

 

 

 

 

Mam dość mojego salonu!

Gdy 3 lata temu wprowadzaliśmy się do nowego mieszkania nie mogliśmy pozwolić sobie na zakup wszystkich, nowych mebli. Z kuchnią i sypialnią nam się udało, ale zdecydowanie gorzej było z salonem. Skórzane sofy przywlokłam z domu rodzinnego wraz z szafką pod telewizor. Sama szafka przeszła wiele, bo najpierw cieszyła oko w salonie rodziców, później znalazła się w moim panieńskim pokoju, aż ostatecznie przemalowaliśmy ją na biało i wstawiliśmy do naszego mieszkania. Na szklany stolik (również z domu rodzinnego) nie mogłam patrzeć i zmobilizowałam męża do zrobienia takiego z palet. W naszym salonie pojawił się też stół jadalniany oraz regał na książki, a z czasem biurko. Nie będę ściemniać, obecny wygląd pokoju daleki jest od mojego wymarzonego. Najchętniej wywaliłabym wszystko od razu, ale wiadomo, plany trzeba realizować stopniowo.
Zobaczcie jakie zmiany wprowadziłabym do moich 4 ścian.

 

Sami widzicie, zmian jest sporo. Sofy najbardziej chciałabym wymienić, ale po głowie chodzi mi też pomysł, aby zmienić ich obicie. Jakieś ładne pokrowce na wymiar? Myślę, że byłoby ładnie. I tu pytanie do Was: wiecie, gdzie można zamówić taki pokrowiec? Jak się sprawdza? Może ktoś z Was sam skorzystał z takiego rozwiązania? Byłabym wdzięczna za odpowiedzi.
Na wymianę czeka też szafka RTV. Ta, którą mamy teraz aż się zapada pod naciskiem telewizora. Boję się, że pewnego dnia znajdę telewizor na ziemi, między resztkami tej szafki 🙂 No i dywan. Biało-czarny bardzo mi się podoba, ale sprawia, że wnętrze staje się ciężkie. Dlatego wciąż szukam czegoś „lżejszego” w odcieniu bieli, beżu czy szarości. Stolik z palet przypomina mi ciężką pracę mojego męża… lecz umówmy się, mój salon potrzebuje powiewu nowości. Widziałabym tu drewniany stolik, albo dwa mniejsze. Podobają mi się też te z marmurowymi blatami.
Problemem jest regał, który już nie mieści wszystkich naszych książek. Robi się niekontrolowany misz-masz. Mamy do wyboru albo kupienie większego regału albo dokupić w IKEA białe pudła/szuflady i tam umieścić nadmiar lektur. Totalnym szaleństwem, które wpadło mi do głowy jest przemalowanie parkietu na biało. Wówczas, na białej podłodze idealnie wyglądałaby sofa w odcieniu pudrowego różu.
Kącik biurowy zostaje bez zmian. Jedynie planuję dokupić różne gadżety, które umilą i pozwolą zorganizować moją pracę w domu. Drugim meblem, którego nie zamierzam ruszać jest duży stół. Inaczej ma się sprawa krzeseł, bo marzą mi się dizajnerskie egzemplarze. Ale to odległa realizacja. Poniżej możecie zobaczyć luźne inspiracje mebli oraz dodatków, które wpadły mi w oko.

 

 
I na koniec wielka prośba do Was. Jeśli gdzieś widzieliście jakiś fajny mebel bądź bibelot, który mogłabym wykorzystać w swoim salonie-piszcie śmiało w komentarzach. Będę wdzięczna za wszelkie propozycje. No i kwestia sof i nowych pokrowców. Jeżeli jesteście w posiadaniu informacji na ten temat-bardzo proszę dajcie koniecznie znać. Liczę na Waszą pomoc 🙂 Buźka, Marcelina

Lifting kuchni [ skandynawska lampa + miedziane dodatki ]

Jeśli zapytacie, jakie pomieszczenie lubię najbardziej w swoim mieszkaniu, to bez wahania powiem KUCHNIĘ! Uwielbiam ją za białe meble i szachownicę na podłodze. I tu nasuwa się pytanie…Bo jeśli ją tak lubię to dlaczego dopiero teraz zadbałam o najmniejszy szczegół? A mowa o lampie. 3 lata temu, krótko przed wprowadzeniem się, w pośpiechu kupiłam zwykłą, srebrną lampę. Nie zastanawiałam się czy idealnie wpasuje się do mojego wnętrza. Miało być szybko, pod ręką i tanio. A że nie od dziś wiadomo, że prowizorki zostają z nami na czas dłuższy niżeli byśmy sobie życzyli, to tak trwałyśmy razem: ja i moja zwykła lampa. Niestety historia powtarza się z każdym pomieszczeniem, ale wzięłam się wreszcie za oświetlenie w moim domu i zaczęłam poszukiwania.
Sprawa prosta nie była, bo w głowie miałam swój wymarzony model. Chciałam taką rodem ze skandynawskiej kuchni. Miała być też biała, o ładnym kształcie i nie za mała. Znalazłam! Moją wymarzoną! Upolowałam ją na stronie firmy Britop . Lampa Alvar dostępna jest w dwóch rozmiarach oraz różnych kolorach. U mnie kwestia wyboru była oczywista, bo od razu założyłam, że ma być biała 🙂
Gdy lampę już wybrałam, to pozostała kwestia męża. W głowie przewijały mi się hurtowo pytania: ale po co/ ale co zrobimy ze starą/ ale po co wydawać pieniądze/ ale czy my naprawdę potrzebujemy nowej lampy (…).I było wielkie zdziwienie, gdy mąż nieśmiało powiedział „fajna”, a gdy rozpakowywaliśmy karton stwierdził, że teraz to ta kuchnia będzie wyglądać,a jej poprzedniczkę wyniesie do piwnicy. To dobry znak i zielone światło do reszty moich planów, bo sami wiecie, jak już niwelować błędy przeszłości to trzeba iść za ciosem. Także wymiana reszty oświetlenia w naszych mieszkaniu pozostanie kwestią czasu…Mam nadzieję, że ta cała masa zdjęć naszej kuchni, gdzie w roli głównej występuje lampa Alvar Was ucieszy 🙂 Pobawiłam się też dodatkami i oprócz bieli, czerni i mięty wprowadziłam również miedź. Sami zobaczcie jak wyszło 🙂

Koniecznie dajcie znać jak podoba Wam się lampa. Zdradzę Wam, że za każdym razem, gdy wchodzę do kuchni uśmiecham się na jej widok. Bo nic tak nie cieszy jak wymarzony zakup 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Energetyczny posiłek

Cześć Kochani 🙂 Dziękujemy Wam za komentarze pod ostatnim wpisem. Cieszymy się, że tak bardzo podobają Wam się nasze zdjęcia. Ale, że nie samymi zdjęciami człowiek żyje mamy dla Was przepis na zupę z cukinii z dodatkiem curry. Jest przepyszna! Jej żółty kolor już dodaje energii, nie wspominając o smaku.
Na zdjęciach możecie się dopatrzyć się genialnej przekąski. U mnie to numer jeden na drugie śniadanie. O czym mowa?O kanapkach z chrupkiego pieczywa, z dodatkiem masła orzechowego i bananów. Wystarczą dwie kromki, aby posilić się na kilka godzin 🙂

 

 

 

 

ZUPA CURRY-PRZEPIS
Na łyżeczce oleju kokosowego smażymy cebulę i 3 ząbki czosnku. Myjemy cukinię, wycinamy jej środek i kroimy na kawałki. Dorzucamy do cebuli i czosnku, DODAJEMY obraną dużą marchewkę i smażymy wszystko około 10 minut. W międzyczasie gotujemy litr wody ( najlepiej niech to będzie rosół). Dodajemy 4 łyżeczki curry, trochę soli i pieprzu oraz łyżeczkę ostrej papryki. Gotujemy na małym ogniu do miękkości, a na końcu blendujemy.

 

 

 

METAMORFOZA SYPIALNI (before&after)

Bardzo podobają mi się jasne, skandynawskie wnętrza. Taka też była moja sypialnia. Oprócz bieli postawiłam na kontrastową czerń. Jednak słoneczna aura za oknem dała mi wiele do myślenia. Postanowiłam przemycić kolor! Zdecydowałam się na niebieskie akcenty. Ale to nie wszystko. Nad białą komodą zawiesiłam półkę, która według mnie o niebo lepiej się prezentuje niż dwie ramki, które wisiały tam pierwotnie. Zrezygnowałam też z biało-czarnych zasłon na rzecz lekkich, piaskowych, które teraz są tłem i nie przytłaczają pomieszczenia.
Nie mogło zabraknąć najnowszego numeru „Mojego Mieszkania” w którym znajdziecie sesję oraz wywiad z drugą połówką Sisters About- Mamą Eweliną 🙂
Na półce ciągle zmieniam aranżację, ale numerem jeden jest biały jeleń ze sklejki. Hit skandynawskich wnętrz wreszcie pojawił się u mnie 🙂 Ładnie wykonany, lekki. Znajdziecie go w sklepie Made For Home KLIK.
A tu moja sypialnia w starszej odsłonie. Bardziej stonowana, bez intensywnych kolorów 🙂
Kochani dajcie znać jak podoba się Wam nowa odsłona mojej sypialni. Kolor niebieski kojarzy mi się z latem, morzem, wakacjami 🙂 Co sądzicie? Pozdrowienia, Marcelina